sobota, 28 lutego 2015

Pełna moc możliwości. Do dzieła!

Jeśli masz odwagę spróbować czegoś nowego, to możesz się nauczyć tylko więcej, nigdy mniej.
 
 Mam przeczucie, że gdyby na moich studiach znalazłyby się takie inspirujące i zabawne wykłady, cieszyłyby się dużym powodzeniem, a aula na pewno nie świeciłaby pustkami, jak to miała w zwyczaju. Jacek Walkiewicz, po wygłoszeniu 18-minutowego referatu na konferencji TedxWSB, otrzymał wiele maili z pytaniami od słuchaczy, które można wrzucić do jednego worka pt. jak żyć? Zapytań było tak dużo, że postanowił odpowiedzieć na nie książką. Tak powstała "Pełna moc możliwości". Książkę otwiera anegdota o kumplach, którzy chcieli coś zmienić w swoim życiu. Moi koledzy stwierdzali :"Życie ucieka, trzeba by coś zrobić". A ja mówiłem: "To zróbmy". "Ale co?-pytali.- No to polej!". Ja mówiłem "Knajpę otwórzmy". A oni pytali:"Ale gdzie?". A ja na to: "Nie wiem, bo żeśmy jeszcze z imprezy nie wyszli". A oni: "No to polej!". No i sobie pogadali. Brzmi znajomo, prawda? Pogadamy, pogadamy i może się uda. Jakoś to będzie. Się zrobi. A właśnie, że samo się nie zrobi!  Trzeba podjąć ryzyko, zaufać sobie i działać. Ruszyć z kopyta, albo chociaż zejść z kanapy i wyłączyć telewizor. Tak na dobry początek. Właśnie o zmotywowaniu do działania, do podążania za marzeniami i niepoddawania się jest ta książka. Trochę wycieczek autobiograficznych z chwytliwymi anegdotkami w stylu "praca w systemie pożar w burdelu". Nikt nie wie, o co chodzi. Trzeba biegać. Celne spostrzeżenia dotyczące jezyka, którego używamy. Zmień swoje słownictwo, a zmienisz swoje życie. Nie mów, że coś się Tobie udało, ale że zrobiłaś, zrobiłeś. Wykonałaś. Zrealizowałeś. Drobna różnica w doborze słów, a jak znacząco wpływa na własne dobre samopoczucie, jak podbudowuje. Lub odwrotnie- udało się- czyli nie moja w tym zasługa, tylko okoliczności, ot, łut szczęścia. Los mi sprzyjał. Do tego dołóżmy  rolę naszych najbliższych, którzy mogą nas zmotywować swoją postawą. Bez ich  wsparcia, bez ich kibicowania trudniej jest nam spełnić nasze marzenia. Marzenia- kwestia, według mnie, mistrzowsko rozegrana w książce. Na spełnienie niektórych trzeba poczekać miesiąc, rok, a czasem nawet dwadzieścia lat. To wszystko składa się na świetny wykład. Świetny materiał na książkę. Niestety mam wrażenie, że książka zamiast się rozkręcać, zwalnia. W rozszerzeniu wykładu autor się powtarza, a tekst jesteś bohaterem swojego życia pojawia się tak często, że aż nie chce się tego czytać. Im dalej, tym jakby mniej pomysłów, w jakie jeszcze słowa można ubrać te same treści. Szkoda, ale i tak warto przeczytać książkę, choćby dla samego wykładu. Wykładu, który przeczytałam dobre kilka razy. On naprawdę motywuje i skłania do działania. Pamiętajcie i powtarzajcie za autorem. Dam radę. A jak nie dam? Dam radę. A jak się przewrócę? To się podniosę. A jak się nie podniosę? To sobie poleżę.

Dla tych, którzy wolą słuchać TedxWSB


środa, 25 lutego 2015

Magma i inne próby zrozumienia, o co tu chodzi

Manify, Kongres Kobiet Polskich, parady równości i "tak" dla praw reprodukcyjnych kobiet. Czyżby "Magma" była pogadanką wojującej (a fe!) feministki, która narzeka na kraj, w którym przyszło jej żyć i demonizując rzeczywistość chce ogłosić pospolite ruszenie kobiet? Narzeka? Raczej wytyka bezlitośnie oczywistości, o których się zapomina, bo historia, tak samo zresztą jak polityka, ma skłonność do pomijania kobiet, ich doświadczeń, zmagań, losów. Zbiorowa pamięć jest wybiórcza i zwykle wybiera mężczyzn. Godzi w nasze dobre samopoczucie i głośno skanduje demokracja bez kobiet to pół demokracji. Niestety po ponad 20 latach od odzyskania wolności niewiele się w tej kwestii zmieniło. "Magma" to zbiór przemyśleń na temat kobiet (oczywiście nie tylko feministek), ich roli w państwie, ich prawach; na temat kościoła i jego widocznej nad-obecności w życiu publicznych oraz  słów parę o NGO-sach. Ach! No i jeszcze recenzja filmu "Juno", z którą mimo, że jest celna, nie mogę się do końca zgodzić. Po prostu zbyt lubię ten film. Mam wrażenie, że autorka pilnie śledziła fabułę i dopatrywała się w każdym kadrze "Juno" wielkiej polityki i potrójnego wręcz dna. Ja po prostu świetnie się bawiłam oglądając go. Co kto lubi. Wróćmy jednak do ważniejszych wątków książki. Agnieszka Graff szuka źródeł dyskryminacji kobiet i dochodzi do ciekawych wniosków. Przecież Polki od wieków mają swoją szczególną rolę do odegrania, tylko tak się składa, że rola Matki Polki umęczonej i poświęcającej się dzieciom nie wszystkim kobietom odpowiada. Graff twierdzi i nie umiem się z nią nie zgodzić, że jesteśmy zakładniczkami wspólnotowych fantazji. Politycznych i religijnych. Istnieje w tych wizjach naród i kobieta jako symbol, narodowa świętość. Nie istniejemy natomiast my: realne kobiety, obywatelki, podmioty praw. Cieszę się, że trafnie wytyka nadmierne upolitycznienie religii, jednocześnie zastrzegając- warto podkreślić, że zagrożeniem dla praw kobiet nie jest religia jako taka, lecz religia podporządkowana polityce. Nie atakuje religii, twierdzi wręcz, że jest ona potrzebna. Rozlicza jednak kościół katolicki z nadmiernego interesowania się seksualnością człowieka i polityką. Cytuje Kingę Dunin. Tego jednego bowiem Kościół w warunkach demokracji jeszcze się nie nauczył, że jest tylko jedną ze światopoglądowych opcji. Równie stanowczo i po ludzku wypowiada się o przemocy wobec kobiet, w tym o sprawie Polańskiego. "Magma" to bardzo dobra i bardzo ważna książka. Graff świetnie analizuje tematy, pisze bardzo świadomie i starannie dobiera słowa. Czuję, że za tą publikacją kryje się mnóstwo poświęconego czasu, przemyśleń i rozmów, że autorka włożyła w nią dużo energii i serca. Warto sięgnąć po tę książkę.




wtorek, 24 lutego 2015

Dom na Zanzibarze


Dotychczas tytułowa wyspa kojarzyła mi się z tylko piosenką "Na plażach Zanzibaru" i miejscem urodzenia Freddiego Mercury, a teraz mogę do tego woreczka dołożyć książkę Doroty Katende. Napiszę od razu- to nie jest wielka literatura i myślę, że wcale nie stara się nią być. Ot, opisanie pogoni za marzeniami. Historia, która zaczęła się w warszawskim antykwariacie przy "Pożegnaniu z Afryką" Karen Blixen, a zakończenie ma właśnie na plaży Zanzibaru. Troszkę patetycznie autorka tłumaczy, że czytając "Pożegnanie" zrozumiałam, że niektórzy ludzie rodzą się z Afryką w sercu. Ale należą do tego gatunku tylko ci, którzy sami z bezgranicznym zdumieniem odkrywają pewnego dnia, że to odpowiedź na ich ból, codzienną udrękę i wszystkie niespełnione nadzieje. Naiwne? Tak. Ale czapki z głów czytelnicy, bo pani Dorota, matka trójki dzieci, postanowiła sięgnąć po swoje marzenie i odwiedzić Czarny Ląd. Ha! I dopięła swego. Nie dość, że kilka razy przyjechała do Afryki, to w końcu w niej się osiedliła i założyła tam własne biuro podróży. To jest przedsiębiorczość! Wracając do samej książki, to takie proste, niewymagające czytadło. Nie mogę się powstrzymać od komentarza, że autorka mistrzynią  pióra nie jest- oto próbka jej tekstu: Zanzibar nazywam rajem na ziemi, bo czuję się tam, jakbym była w raju. Prawa, że brzmi, jak fragment wypracowania ucznia szkoły podstawowej?  To, co w książce przypadło mi bardzo do gustu, to oprawa graficzna. Strony stylizowane na dziennik odkrywcy plus piękne zdjęcia dodają uroku książce. A może mają też odwracać uwagę od treści? To taka drobna uszczypliwość z mojej strony. Dodam, że całość świetnie się komponuje z lenistwem niedzielnym, gdy ma się chętkę na coś nieskomplikowanego w odbiorze. O!

Jeśli jednak ktoś ma ochotę na lekturę o Afryce w pięknym stylu chwyćcie za Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd Kazimierza Nowaka.




czwartek, 19 lutego 2015

Zadyma po latach- Witamy w Kartoflanii!

Felietony napisane przez uosobienie złośliwej feministycznej zajadłości jak uroczo opisała Kingę Dunin pewna dziennikarka. Zamieszczone w "Zadymie" teksty można było przeczytać w Wysokich Obcasach w latach 2002-2006. A jaki jest cel i sens wydawania artykułów raz już opublikowanych? Aby przedłużyć krótki żywot wycinka w gazecie? Zarobić przy tym? A może po to, by pokazać te artykuły sprzed lat i pogrozić palcem- latka lecą, a moim tekstom nie minął termin przydatności?

Czytelniku, pochyl się nad nimi i zastanów, czy faktycznie coś się zmieniło w naszej rzeczywistości? Co z zalewaniem świeckiego skądinąd państwa religią? Co z dyskryminacją kobiet? Co z mniejszościami wszelakimi? Odpowiem, niewiele się zmieniło, stąd z lekkim rozgoryczeniem czytam niektóre z tekstów. Kinga Dunin świetnie nas prowokuje, świetnie pokazuje tę drugą stronę. Momentami bawi, momentami straszy. Celnie wychwytuje wycieranie się (pseudo) religią przez polityków, gdzie kandydaci na rozmaite stanowiska reklamowali nam się lub byli reklamowani jako katolicy od stu pokoleń. Okazywali się liczbą dzieci, a także pasem, którym ich lano, by wyrośli na porządnych Polaków. Ech... Nawet jeśli nie zgadzam się ze wszystkimi jej postulatami i przekonaniami, nawet jeśli jedne felietony są słabsze od innych- warto po nie sięgnąć. Chętnie przytoczyłabym tutaj kilka felietonów w całości. Między innymi Tylko kurczaczki?, zwłaszcza, że coraz bliżej do Wielkanocy, a tak czy inaczej, Wielkanoc jest dobrym momentem na to, aby ludzie wierzący przez chwilę pomyśleli o swoich ateistycznych bliźnich, przekonanych, że umrą całkiem. Jak jest naprawdę dowiemy się lub nie dowiemy po śmierci. Prawda! 

poniedziałek, 16 lutego 2015

Gwiazdy kina PRL

Kolejna książka Sławomira Kopra, który w przystępny sposób serwuje nam historię. Po "Skandalistach PRL" i "Gwiazdach Drugiej Rzeczypospolitej" przyszła pora na "Gwiazdy kina PRL". Książka rozpoczyna się od zwięzłego, ale ciekawego opisu odradzającej się po wojnie polskiej kinematografii, w tych absurdalnych czasach, gdzie wielu aktorów trafiło na kolaboracyjne sceny za zgodą, a nawet na polecenie polskiego podziemia. Paradoks bowiem polegał na tym, iż po wojnie bezpieczniej było przyznać się do współpracy z okupantem niż do przynależności do Armii Krajowej.



Sławomir Koper grzecznie, ale stanowczo wyraża swoje zdanie w delikatnych kwestiach: osobiście uważam, że powinno się oddzielać kulturę od spraw wojny. Zawsze i wszędzie byli bowiem ludzie, którzy więcej mogli dać swojemu narodowi, pozostając przy życiu, niż ginąc na polu walki. Niestety jednak jesteśmy narodem kultywującym etos śmierci i bezwzględnego poświęcenia Ojczyźnie, pisze usprawiedliwiając Andrzeja Wajdę. Nie pochwala, ale jednocześnie nie pogardza, wiedząc, że życie w absurdzie PRL nie było łatwe. Nie zgadza się tylko z autorem biografii Wajdy, który (autor) zupełnie nie zwraca uwagi ani na kontekst historyczny, ani osobisty i z poziomu wygodnej kanapy feruje wyroki po kilkudziesięciu latach. Sam przyznaje, że po wnikliwym studiowaniu materiałów IPN wykorzystał ich niewielką część. Chciał ocalić dobre imię aktorów i reżyserów? Nie, po prostu korzystając z archiwów IPN, ani na chwilę nie można zapominać o tym, że ma się do czynienia z dokumentami wytworzonymi przez tajną policję polityczną, której funkcjonariusze musieli udowadniać swoją przydatność, skuteczność i operatywność, a w tym celu mogli się posuwać do mniej lub bardziej delikatnego ubarwiania rzeczywistości. Tyle tyłem wprowadzenia w świat filmu PRL. I chwała Koprowi za to wprowadzenie, bo pomaga ono zrozumieć tamtą rzeczywistość, z całym jej inwentarzem. Same rozdziały o konkretnych osobach są wciągające, wnikliwe, napisane w oparciu o mnóstwo źródeł. Ile w "Gwiazdach" jest przypisów! Widać, że autor i tym razem zrobił kawał wyśmienitej roboty. Szkoda tylko, że osoba Poli Raksy, w moim odczuciu, została potraktowana po macoszemu, może w innej pozycji Koper poświęca jej odpowiednio wiele czasu i stron w książce. Bardzo lubię w książkach autora to, że suche fakty z życia postaci okrasza mniej lub wyrafinowanymi smaczkami. Dzięki temu jego bohaterowie stają się bardziej ludzcy, z krwi i kości, nie są posągowymi postaciami. Nie muszę dodawać, że dzięki tym pikantnym kąskom, lektura staje się bardziej wciągająca. Do czegoś jednak muszę się przyczepić. To moja trzecia książka autora i w każdej z nich znalazł się fragment o masakrze w domu Polańskiego i o Wojciechu Frykowskim. Autoplagiat? Przy tym ogromie wiedzy i zdarzeń do przekazania to jest zupełnie niepotrzebne. A! Jeszcze jedno- wcale bym się nie obraziła, gdyby książka była dwa razy grubsza i zakreślała więcej legend kina tego okresu.





piątek, 13 lutego 2015

Nie masz cwaniaka nad warszawiaka! "Cwaniary" Sylwia Chutnik

  

Świetny początek, opis rzeczywistości cmentarnej. Miasta równoległego z wewnętrznymi niepisanymi prawami, z funeral code, z rytualnym wręcz czyszczeniem nagrobków: torby zawieszają na sąsiednim krzyżu, zdejmują marynarki i żakiety. Potem stają na grobie w rozkroku i dalejże szorować  z zapałem! I tylko się robią dziury w rajstopie, od sprzątania. Nagle wątek cmentarny się rozmywa i na pierwszy plan, a raczej na ulicę, wychodzą tytułowe Cwaniary. Nie masz cwaniaka nad warszawiaka! A raczej nad warszawianki. Halina Żyleta i Celina Cios wymierzają babską sprawiedliwość przy pomocy pięści i innych utensyliów. Biją, tłuką, kopią i tną, przede wszystkim facetów. Za co? Za wszystko co macie w głowach, za wszystko, co chcielibyście z nami zrobić, i jeszcze za to, że jesteście.  Takie odwrócenie ról - jak w This is What Everyday Sexism Feels Like...to a Man, swoją drogą filmik wart obejrzenia! W "Cwaniarach" jakoś mnie to nie przekonywuje... motyw ważny, damskie odegranie się na męskim rodzie, gdzie kobiety z ofiar stają się katami, feministyczne pięć groszy, ale wykonanie średnie. Ze skruszoną miną- bo bardzo lubię pisarstwo Chutnik- przynać muszę, że nie jest to jej najlepsza książka. "Kieszonkowy atlas kobiet" i "Mama ma zawsze rację" , bo na razie tylko te pozycje przeczytałam, są zdecydowanie bardziej wartościowe, ciekawsze. Po prostu lepsze. A tu, im dalej w las, tym nudniej i mniej zrozumiale... Szkoda. Mam nadzieję, że kolejna książka Sylwii Chutnik, którą dorwę będzie lepsza i niesmak minie.

Małe muzyczne skojarzenie: Grzesiuk, Nie masz cwaniaka nad warszawiaka

czwartek, 12 lutego 2015

Chutnik wieczorową porą, czyli Mama ma zawsze rację


Myślisz sobie ooo... tu się kroi jakaś grubsza afera. Efekt jojo. Efekt cieplarniany w związku z nadmiernym przytulaniem się do chłopca. W aptece chrząkasz przy okienku i zażenowaniem prosisz o test ciążowy, nad twoją głową pojawia się neon: uprawiała seks <...> Potem chwila z sikaniem i aplikatorem, z którego kapią krople grozy <...> Po sekundzie pojawiają się dwie wielkie krechy i jakby mogły, to by ci język pokazały - "jesteśmy wysłanniczkami polityki prorodzinnej tego kraju; jesteśmy zygotą słodkiego bobo, które już niedługo zrewolucjonizuje dotychczasową sielankę.

Właśnie za ten styl, za ten język tak lubię Sylwię Chutnik. "Mama ma zawsze rację" czyta się w wielką przyjemnością... aż żal, że jest taka krótka! Pomimo swoich niewielkich gabarytów porusza jednak kilka ważnych kwestii "okołomacierzyńskich" - od starcia: tabu publicznego karmienia vs seksowe półnagie panie z reklam blachodachówki, przez wstydliwą depresję poporodową, do podziału na różowe i niebieskie przyodzienie niemowlaków.  I tak z dylematu, w co ubrać dziecko płci żeńskiej przechodzimy zgrabnie do różnic w wychowywaniu dziewczynek i chłopców. Chłopiec w prezencie dostanie lornetkę, proce, lunetę- niech się rozwija, niech wielki świat odkrywa. Dziewczę dostanie chochlę, garnek lub cukierkową sukieneczkę. Ech!  Pozornie z przymrużeniem oka i jak to zwykle u Chutnik bywa- z końską dawką ironii-  autorka podaje nam tacy, z całym przekonaniem o ich ważności, tematy do przemyślenia. Co istotne, książka jest napisana bez zadęcia, bez zbędnego, mdłego tititi bobasku, a przy tym jest przezabawna. Dodam tylko, że jest uzupełniona świetnymi kolażami. Dla mnie rewelacja! Wiem, że wrócę do niej nie raz!

Dzwoni budzik – czas wstawać. Odwracamy się spuchniętą twarzą w stronę Miłości Naszego Życia i błagając, rzęzimy „odprowadzisz do przedszkola?”. Bez reakcji. Wstajemy więc i zaczynamy ogarniać rzeczywistość. W kuchni krajobraz jak po wybuchu bomby atomowej, w przedpokoju ubłocone buty, w lodówce gra zespół Pustki. Jak to się mogło stać w królestwie Perfekcyjnej Pani Domu? 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Kawa, moja wspaniała kawa!

W ramach śnieżnej zawieruchy za oknem, która zmieniła moje plany ze spacerowych na "siedzeniowe" przedstawiam takie cudo:



Młynek jest w stanie totalnej rozsypki, dni swej chwały i świetności ma już za sobą. Do mielenia kawy już się nie nadaje, ale jako ozdoba- oczywiście! Jak tylko Młoda łaskawie mi zezwoli, zajmę się Wielką Metamorfozą :D




Mama, smoczek!


 

  Dziecko śpi, więc mama biegnie do laptopa, nastawiając po drodze czajnik na małą czarną i potykając się o leżącą na podłodze matkę edukacyjną. Nic nadzwyczajnego, ale rozbawiło to zdanie. Czyżby ktoś pisał o mnie? Ja robię tak samo! Tylko jeszcze czasem wstawiam w locie pranie i wynoszę śmieci.                            Z wielką przyjemnością sięgnęłam po tak lekką lekturę, po moim maratonie książek smutnych. Zostało mi do przeczytania ostatnie 30 stroniczek... ale chyba sobie podaruję. "Mama, smoczek!" to dziennik- pewnie po prostu opublikowany blog, zupełnie zwyczajny. Ani nie jest bardzo zabawny, ani wciągający. A to dziecko jest marudne, a to smoczek nie taki, a to jestem zmęczona... Takie tam pitu pitu o byciu mamą i codziennych blaskach i cieniach "siedzenia w domu z dzieckiem". "Mama..." nie wymaga od nas wielkiej uwagi i skupienia, po prostu- czytasz, zapominasz.
Myślę jednak, że niejedna zabiegana mama, chętnie wciągnie tę książkę w ramach relaksu przy małej czarnej :) Moja chwila relaksu właśnie się skończyła..lecę na dywan pokulać się z Latoroślą.

piątek, 6 lutego 2015

Eli, Eli: "Bieda jest fotogeniczna"

 
Jedyna cenna rzecz jaką posiadają, to informacja o sobie, o swoim sąsiedztwie, o swojej biedzie. Ja im tę informację zabieram, pakuję do bagażu i lotem za tysiąc euro przywożę do domu.

  Wpadłam w jakiś ciąg przejmujących książek- śmiertelna choroba, wojna, a teraz bieda. Bieda, która, jak pisze Wojciech Tochman jest fotogeniczna. Bardzo cenię pisarstwo Tochmana. Jego książki są przejmujące, bolesne, niejednoznaczne i nieoceniające. Autor pokazuje mi ten sam kadr, wycinek historii z kilku stron, z kilku punktów odniesienia - sam nie ocenia, nie sugeruje. Po prostu w genialny dla mnie sposób skłania mnie do myślenia, do współodczuwania. "Eli, eli" to zbiór przerażających, ponieważ prawdziwych, koszmarnie smutnych historii rodem z Filipin, podzielonych fotografiami - budzącymi grozę nie mniejszą niż opowieści. 

poniedziałek, 2 lutego 2015

Wojna nie ma w sobie nic z kobiety




Muszę powiedzieć, żeby pani miała pojęcie... żeby pani wiedziała, co się działo w naszych duszach- takich ludzi, jakimi byłyśmy wtedy, na pewno już nigdy nie będzie. Nigdy! Takich naiwnych i takich szczerych. Z taką wiarą!

Językowe wygibasy mogą pomniejszać zasługi walczących kobiet. Wszak lekarz brzmi poważniej niż lekarka, prawnik brzmi bardziej profesjonalnie niż prawniczka, bądź (czy takie słowo w ogóle istnieje?) adwokatka. Na wojnie niezbędne były sanitariuszki, praczki, kucharki, telefonistki i łączniczki. Jesteśmy oswojeni z takimi funkcjami dla kobiet. A  kobieta- żołnierz? Żołnierka! Brzmi egzotycznie i mało poważnie. W Armii Czerwonej walczyło około miliona kobiet. Były czołgistki, piechurki, kaemistki, a nawet lotniczki. Kobiety w stopniu sierżanta i szeregowca. Szergowczynie? Język nie był przygotowany na takie słowa... Zazwyczaj były to młode dziewczyny, osiemnasto- siedemnastoletnie. Nie były do tego zmuszane, po prostu miały wdrukowane, wpojone, że one i Ojczyzna, to jedno. I że Ojczyzny trzeba bronić.