sobota, 30 maja 2015

Niebko. Jeśli przyjąć, że istnieje coś takiego jak Niemiec

To nie jest saga rodzinna, to opowieść o zranieniu. 

Willi Keller urodził się na terenie dawnej Galicji, gdzieś przy granicy z Ukrainą. W miejscu, do którego w 1783 roku kilkunastoma furmankami przywędrowali jego protoplaści znad Renu w poszukiwaniu chleba. Niemieccy koloniści. On i jego współziomkowie żyli w zgodzie z sąsiadami, z Ukraińcami, Polakami, Żydami, ale jednocześnie pielęgnowali swoją odmienność. Podtrzymywali tradycje, ocalili swoją protestancką religię, nawet żon i mężów szukali tylko spośród swoich.
Basia żyła na gdzieś w M. na Wschodzie, teraz to pewnie Białoruś. Podczas wojny wywieziono całą jej rodzinę wraz z sześcioletnią Basią do Kazachstanu, gdzie mieszkała w ziemiance i tęskniła za ciepłem. Po wojnie dostała przydział na dom po wypędzonych Niemcach na Ziemiach Odzyskanych. Wyrywała się nauki, do wielkiego miasta, do życia.
Basia było Polką, jakie to proste. Willi miał obywatelstwo polskie, lecz z pochodzenia był Niemcem. To znaczy, że był i Polakiem, i Niemcem? Czy żadnym z nich? Za mało polski na Polaka, zbyt polski na Niemca? Która narodowość to maska, przebranie?

W czasie wojny Willi został przesiedlony do mieszkania Polaków w Wielkopolsce, miał obowiązek służenia w Hitlerjugend, nawet uścisnął dłoń Wodza, czego do dziś bardzo żałuje. Po wojnie, role ofiar i zwycięzców  odwróciły się, teraz Polacy wprowadzali się do domów Niemców. Brnęli na Zachód, biorąc swoich wrogów na parobków. A Willi Keller postawił wszystko na jedną kartę i by przeżyć stał się Waldkiem Kelerem. Rozpoczął nowy rozdział życia i karierę w Polsce Ludowej.

Basia i Waldek. 
Takich ich sobie Marzena z nieba , z chmurki jakieś, upatrzyła. Spodobała się jej ta elegancka, fajna para i siup, wskoczyła do brzucha Basi nie wiadomo kiedy. Przeżyli wystarczająco dużo, byli wystarczająco zranieni, żeby ją czegoś nauczyć. Basia i Waldek. Rodzice Marzeny, która próbuje spisywać historię rodzinną, wklepuje wspomnienia do komputera. Drażni mnie ta Marzena ze swoją biernością i apatią. Jej rodzice z barwnymi, pogmatwanymi życiorysami, którymi mogliby obdzielić kilkoro ludzi, przemaszerowali przez kilka państw i ustrojów. Dalej maszerują między mieszkaniem a działką. Między chciałem, powinnam, nie zrobiłam, żałuję, nie żałuję... A Marzena zakopała się w londyńskim mieszkanku i wyzwaniem dla niej jest wyjście z łóżka, wejście do wanny. Znak czasów? Depresja? Lenistwo? A może ta wyrachowana apatia to ostentacyjny opór wobec rodziców. Niezgoda na ich włóczenie się, na poniewieranie przez historię. Może to właśnie do Marzeny odnosi się zdanie z okładki trzeba pokoleń, aby ukoić wzburzone serca.

Niebko to powieść pasjonująca. Co prawda jest trochę na bakier z chronologią, ale to tylko dodaje  jej smaczku. Chaotyczność  w tej powieści nie przeszkadza, dzięki niej książka jest bardziej emocjonalna w odbiorze, napisana z pasją. Do tego jest ironizująca i przebiegła. Dla mnie wyśmienita.



środa, 27 maja 2015

Bajkoterapia, czyli bajki-pomagajki dla małych i dużych


Okazuje się, że nie trzeba być wytrawnym pisarzem, by stworzyć ciekawą i wartościową bajkę. W Bajkoterapii oprócz zawodowych pisarzy, autorami bajek są osoby znane ze szklanego ekranu; Katarzyna Dowbor, Artur Barciś, Grażyna Wolszczak, Cezary Harasimowicz i Rafał Królikowski, którzy z pisaniem książek niewiele mieli wspólnego, a wyśmienicie poradzili sobie z bajkowym zadaniem.

Bajkoterapia składa się z czternastu historii, które poruszają różne kwestie, od bezpieczeństwa w domu, przez zazdrość pomiędzy rodzeństwem, do korzystania z numerów alarmowych. Choć każda z historii dotyka innego problemu, wszystkie z nich są równie ciekawe i cenne. Uczą prawdomówności, zapewniają, że strach i ból to coś zupełnie naturalnego, coś czego nie trzeba się wstydzić. Zatem i ja nie wstydzę się napisać, że niejeden raz podczas czytania bajek -pomagajek zwyczajnie się wzruszyłam.

Bajkoterapia, czyli bajki-pomagajki dla małych i dużych to czytelnicza podręczna apteczka. Pomaga na małe smutki, wyjaśnia większe zmartwienia, uczy i sprawia, że mały słuchacz czuje się bezpiecznie. Świat widziany oczami dzieci jest wielki, niebezpieczny, ale równocześnie bardzo pociągający. Mali odkrywcy kochają eksperymenty z gazem, prądem i wodą, jak Jacek, którego bardzo pociągało gniazdko elektryczne: są w nim dwie dziurki, które aż się proszą, by nalać do nich wody. Ciekawe, czy woda wyleci z powrotem, czy przyłączy się do prądu i popłynie razem z nim? Jestem przekonana, że po przeczytaniu dziecku bajki o Jacku i trzech smokach oraz po świetnej zabawie z rodzicem, który pokaże jak potrzebne, ale i niebezpieczne mogą być w małych rączkach woda, gaz i prąd, niejedno dziecko odpuści sobie igranie z domowymi mediami.

Książka jest profesjonalnie opracowana, rozpoczyna się naprawdę ciekawym wstępem autorstwa Katarzyny Klimowicz, która wprowadza nas w tajniki opowieści terapeutycznych. Podpowiada, kiedy czytać takie historie, co one wnoszą, w czym mogą pomóc i jak dziecko może na nie zareagować. Ułatwieniem dla czytającego jest to, że każda bajka otwiera się sugestią, w jakich sytuacjach powinniśmy ją przeczytać dziecku. Oczywiście nie ma przeszkód, by każdą z historii czytać "profilaktycznie".   Bajki zakończone są propozycją rozmów i zabaw tematycznych, a co urzekło mnie najbardziej, to prośba do rodziców, żeby opowiedzieć dziecku swoje przeżycia- szczerze, bez upiększania. 



 Opowiadania różnią się od siebie również ładunkiem emocjonalnym, część bajek jest lżejsza w odbiorze, dotyka sytuacji łatwiejszych do wyjaśnienia, takich jak brak wiary w siebie, rywalizacja z rodzeństwem, poczucie bezradności czy bezpieczeństwo dziecka w domu, przy korzystaniu z internetu. Inne bajki są trudniejsze, bardziej przygnębiające, jak choćby te o poczuciu odrzucenia, o kłótniach rodziców lub ich uzależnieniach. Mimo, że czytając je robi się zwyczajnie przykro, są one równie ważne, potrzebne i tłumaczą dziecku, że cokolwiek się nie dzieje między rodzicami, to nigdy nie jest to winą dziecka, i choć rodzice się kłócą, to zawsze kochają swoje dziecko. 


 


 Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu: 




wtorek, 19 maja 2015

Domek z piernika?! Obrzydliwość!


Grzegorz Kasdepke dzieciom to zbiór opublikowanych już wcześniej opowiadań, zebranych w grubą, ale zgrabną całość. Dokładniej, jest to wznowienie wydania sprzed pięciu lat w nowej oprawie graficznej, gdzie czekają na nas, niektórym, znane już serie: Bajkolandia, Bodzio i Pulpet,Przygody, Detektywa Pozytywki, Uczucia, Podróże z wujkiem i kontrabasem i inne.

Skoro to wszystko już było, to czy spomiędzy stron nie wieje nudą? Zdecydowanie nie! 

Uśmiałam się serdecznie przy kilku króciutkich bajkach z serii Bajkolandia, zwłaszcza przy tytułowym Korniku. Wygłodniały nieborak po długiej podróży na grzbiecie gołębia, w końcu wylądował na dachu domu i chciał się szybciutko gryźć w jakiś smakowity kawałek drewna. Spotkała go jednak przykra niespodzianka, bo dom okazał się być domkiem z piernika Co to jest?!- krzyknął.-Myślałem, że takie historie zdarzają się tylko w bajkach! Domek z piernika?! Obrzydliwość!

Moje serce podbiły jednak przygody przedszkolaków, którzy razem ze swoją opiekunką Panią Miłką, poznają uczucia i oczywiście wpadają w tarapaty. Każde z opowiadań skupia się na jednym uczuciu, to może być nieśmiałość, wstyd lub miłość, a zakończone jest wyjaśnieniem opisanej emocji oraz radami dla dzieci i rodziców. Świetny pomysł! Pierwszorzędne podejście do dzieciaków i ich toku rozumowania. I to straszenie całowaniem przez Rozalkę! Bardzo przyjemnie się czyta perypetie małych urwisów, aż przebieram z niecierpliwości nogami, by czytać naszej pannie A tę serię. Na razie jest bardziej zainteresowana obgryzaniem okładki, niby niemowlę, a już ją ciągnie do książek. Ciekawe po kim to ma ;p


Dodam tylko, że to moje pierwsze spotkanie z panem Kasdepke, sama się dziwię, że tak długo się przede mną krył. Pierwsze, ale na pewno nie ostatnie, bo już same tytuły jego innych opowiadań dla dzieci kuszą:)


Książka bierze udział w wyzwaniu:


Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu: