wtorek, 26 stycznia 2016

Beksińscy. Trumienny portret podwójny


Malować śmierć, żeby choć na chwilę o niej zapomnieć.

Malarz, jego żona i dziecko. Malarz, z którego dzieł wyłania się świat demonów i wielka samotność. Żona, która własne pasje i marzenia ukryła głęboko, i żyje u boku męża. Trwa przy nim, podtrzymuje i przez długi czas utrzymuje. I dziecko. Przez matkę wyczekiwane, przez ojca niechciane, ostatecznie pokochane przez dwojga rodziców. Zofia swojemu synowi nieba przychylała, choć on wcale tego nie chciał. Zbigniew kochał Tomka po swojemu, ale nigdy nie potrafił mu tego pokazać. Nigdy go nie przytulił. 

 

Historia rodziny Beksińskich to przygnębiający reportaż napisany w świetnym stylu. Trudno się od niego oderwać, zwłaszcza od części poświęconej relacjach w rodzinie. Przyznaję, że mniej uważniej czytałam fragmenty dotyczące wystaw, walki o wyjście z biedy i handlowania obrazami. Dla mnie, prawdziwa saga o Beksińskich dotyczyła toksycznego trójkąta pełnego źle pojętej i źle wyrażanej miłości. Artysta, o którym delikatnie można powiedzieć, że był nietuzinkowy, przyklejał krzesła w domu do podłogi i przez całe życie zmagał się z wieloma neurozami, został zamordowany we własnym mieszkaniu przez nastolatka. Niedoceniana żona, wpatrzona w rodzinę, bez własnego życia, niby szczęśliwa, ale na lekach psychotropowych. I syn. Rozpieszczony przez matkę dzieciak, potem niedojrzały dorosły, wiecznie szukający miłości i bliskości. Dziennikarz radiowej Trójki, tłumacz filmów o agencie 007, zafascynowany horrorami, wampirami i śmiercią. Nieszczęśliwy od dzieciństwa. W wieku 16 lat podejmuje pierwszą próbę samobójczą, potem kilka kolejnych nieudanych, by w końcu, w wieku 42 lat dopiąć swego.


Nie jestem w stanie stwierdzić, na ile bezstronna była autorka, ale mam poczucie (przeczucie?), że przedstawiła nam trójkę ludzi z krwi i kości, ze swoimi słabościami i jasnymi stronami. Nie wybieliła ich, ale również nie obrzuciła kamieniami z oburzeniem. Pisała w sposób wyważony i subtelny, nie oceniała. Możliwe, że momentami mijała się z prawdą, jak celnie ktoś zauważył, gdy w książce jest mowa o tym jak Tomek hodował koguty, a do zdjęcia pozował z kurą. Tylko, czy to jest naprawdę istotne? Część osób zarzuca również Grzebałkowskiej, że skupia się mocno na dwóch Beksińskich, a Zofię traktuje po macoszemu. Nie widzę w tym nic złego. Przecież to portret podwójny, nie potrójny. Dzięki temu odsunięciu postaci Zofii w książce, jeszcze lepiej możemy wczuć się w jej wycofanie w prawdziwym życiu. 

Mimo, że od skończenia książki minęło już wiele dni, nie mogę przestać o niej myśleć. Jak głęboko nieszczęśliwy musi być człowiek, jak uwierać go musi świat, by tyle razy próbować się z niego ewakuować? Ile krzywdy może wyrządzić brak czułości? I jak kochać dziecko, by go nie skrzywdzić. Kto zawinił? I czy w ogóle można powiedzieć, że ktoś tu zawinił. 


Książka przeczytana w ramach: 
Sylwia wyzywa





poniedziałek, 18 stycznia 2016

Jaglany detoks z Bogiem


Z reguły nie umieszczam tutaj wpisów natury kulinarnej, a nie da się ukryć, że ten tytuł niesie ze sobą sporo kuchennych zapachów. Niesie również ducha ewangelizacji, czego się nie spodziewałam i czego nie oczekiwałam po książce o kaszy... Dlaczego więc Jaglany detoks tutaj gości? Skusiła mnie okładka, piękne zdjęcia potraw w środku i moja słabość do czytania o zdrowym odżywianiu.

Tytułowy jaglany detoks to 7 dniowe oczyszczanie organizmu przy pomocy kaszy jaglanej. Podoba mi się holistyczne podejście autora do detoksu, żeby zwrócić uwagę na oczyszczenie i ciała, i duszy. Niestety, przez większość książki Marek Zaremba tłumaczy nam, dlaczego chorujemy, czym jest detoks, dlaczego go warto wypróbować- i w końcu!- jak go przeprowadzić. Zdecydowanie za dużo miejsca zajmuje jego refleksja o zgubnej cywilizacji, stresie kulturowym i wierze, a za mało miejsca poświęcono samym przepisom. Męczyły mnie powtórzenia tych samych myśli i mgliste tłumaczenia, jak choćby to, dlaczego nie wolno praktykować jogi, w którym jedno z bardziej zrozumiałych zdań brzmi: wszyscy chrześcijanie powinni jasno wiedzieć, że to nie "powitanie słońca" ani żadne inne ćwiczenia jogi, ani w ogóle jakiekolwiek ćwiczenia mogą nam zapewnić więcej łaski Bożej. Zgadzam się! Oczywiście, że się zgadzam. Pytanie tylko, czy ktoś robi przysiady lub koci grzbiet właśnie dla tej łaski? Zabrakło tutaj dobrego redaktora. Jeśli ktoś chce koniecznie wydać książkę a wie, że pióro jego do lekkich, niczym żołądek po jaglance, nie należy powinien zaopatrzyć się w sumiennego redaktora. Takiego, który błędy poprawi, wyrzuci powtórzenia, doda całości polotu i wyżej wspomnianej lekkości.

Nie mogę nie wspomnieć o bardzo obiecującym opisie książki z tylnej części okładki (chylę czoła, nie ja zwróciłam na niego uwagę, tylko mój mąż): Jaglany detoks to nie tylko sposób na dietę (...). Dzięki tej książce poprawisz jakość swojego życia, oczyścisz umysł, odnajdziesz wewnętrzny spokój, odbędziesz podróż w głąb siebie- znajdziesz to, co najważniejsze. Miłość. Serio?  To już  chyba lekkie nadużycie.

Książkę ratują piękne zdjęcia potraw i ciekawe przepisy, szkoda,  że jest ich tak niewiele

A może czepiam się, żeby odreagować, bo nie wyszła mi szarlotka z przepisu autora. Tak zachęcająco wyglądała w książce!

piątek, 15 stycznia 2016

Ja i ja i ja. No i kontrabas



Kilka uśmiechów, błąkająca się myśl gdzieś już czytałam to zdanie i delikatne znużenie. Niewiele.

Tym razem Jerzy Stuhr postanowił pochwalić się pewną rocznicą. Od 30 lat mówi do widzów zza kontrabasu w monodramie Süskinda Kontrabasista. Różne teatry, sale, kraje. Różna publiczność. A przede wszystkim mijający czas, który parę razy wymusił na aktorze delikatne zmiany w oryginale Kontrabasisty, by lepiej dostosować go własnego wieku i rzeczywistości. By lepiej przemawiał do widzów.



Cała książka to wspomnienia z gry w różnych miejscach i czasach, okraszona fragmentami monodramu i tłumaczeniem czytelnikowi, jak się one odnoszą do naszych realiów. Czyli, co poeta miał na myśli. Do tego kilka zabawnych anegdotek  z życia aktora teatralnego i narzekanie, że prawdziwego teatru już nie ma. I jak to u Stuhra nie mogło zabraknąć wycieczek politycznych i ogólnej refleksji na naszą polską rzeczywistością. Co jeszcze? Znajdziemy tu wcześniej już publikowane wypowiedzi, czy to w Tak sobie myślę, czy w rozmowach z dziennikarzami. Znajdziemy tu również dużo mówienia o sobie, chwalenia się i głaskania po główce, ale nie mam tego za złe autorowi, bo po pierwsze tytuł książki zobowiązuje. Po drugie jeśli sami się nie będziemy doceniać, to kto nas doceni w tym kraju życzliwych ludzi?



Z całą sympatią, jaką mam do Stuhra, muszę napisać, że ta książka nie zachwyca. Wpisuje się za to do mojego smutnego korowodu noworocznych lektur. Jakieś fatum, czy co?



Książka przeczytana w ramach:

Sylwia wyzywa


wtorek, 12 stycznia 2016

Wyspa Łza. Nie dla mnie ta książka, nie dla mnie


W Nowym Roku książki mnie nie rozpieszczają, najpierw nieszczególna Tajemnica Schmitta, a teraz Wyspa Łza. Oby z każdą kolejną książką było lepiej!


W 1989 roku Sandra Valentine, amerykańska turystka odwiedza Sri Lankę i po kilku dniach zwiedzania znika. Odnaleziono tylko jej plecak. Nie ma żywej Sandry, nie ma jej ciała. Joanna Bator postanawia wyruszyć śladami zaginionej kobiety. Nie do końca wiem, czy autorka chce rozwikłać zagadkę Sandry, czy to tylko pretekst to egzotycznej wycieczki i zanudzania czytelnika swoimi mistycznymi wynurzeniami.


Jadę więc z czarnym zeszytem tropem Innej kobiety, by napisać reportaż literacki z przygód własnego ja w tropikach. Nie ma co liczyć ani na klasyczną autobiografię, ani na historię detektywistyczną, ale wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy i doprawię ją zapachem cynamonu. Cóż więcej mi pozostaje, skoro już wciągnęła mnie nisza w czasie.

Pani Bator szuka. Pokazuje zdjęcia turystki przechodniom, trochę zwiedza, oczywiście śladami Sandry i mnoży scenariusze, jak mogły się potoczyć losy zaginionej. A przede wszystkim dzieli się z nami swoimi rozmyślaniami. O Sandrze, o sobie i o świecie.

Nie zaprzyjaźnię się z tą książką. Sposób, w jaki była pisana, odpycha mnie. Nie przepadam za kwiecistym stylem, choć nie mam nic przeciwko długim zdaniom, rozciągniętym na kilka linijek tekstu, pod warunkiem, że mają sens i cel. Tutaj niektóre z nich sprawiają wrażenie udziwnianych na siłę. Jakby ktoś wrzucił do nich kilka takich wyrazów, by całe zdanie było trudne do zrozumienia. A przekaz stał się bardziej mistyczny. Cała książka błądzi gdzieś na granicy rzeczywistości i ułudy. Klimat jest ciężki, oniryczny i lepki, ale nawet to nie ratuje powieści od bycia nudną. I te opisy!
Relacja z rozdeptania ślimaka i emocji z tym pechowym rozdeptaniem związanych, rozciągnięta na całą stronę; czy na kilka(nastu) stronach opisywany rozstrój żołądka, utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie wszytko trzeba publikować. Najzabawniejsze jest to, że po skończeniu Wyspy łez wiem, o czym ta książka nie jest. Nadal jednak nie wiem, o czym jest. Sili się na wielką metafizykę, na podróż wgłąb siebie. Sili się, bo w moim odczuciu metafizyką nie jest. 

Żeby nie być gołosłowną zamieszczam wrażenia autorki po minięciu się na ulicy z miejscowym czarownikiem z martwym krukiem w garści: Zobaczyłam wtedy, że starzec ma bielmo na lewym oku i włosy jak psia sierść, poczułam, jakby opuszczało mnie coś ciemnego i lepkiego, przybierającego postać martwego kruka. Z taką oczywistością jaka zdarza się w życiu nieczęsto, doświadczyłam czegoś w rodzaju wewnętrznego przesunięcia i wiedziałam, że puste miejsce po kruku, bolesne, jakby było wypalone, jest darem tego rodzaju, który wymaga odwagi i troski. Nie dla mnie ta książka, nie dla mnie. Książki nie ratują nawet zdjęcia Adama Golca; niosą niepokój, nie ma w nich radości i żaru tropików, ale nie porywają. A szkoda.

Wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy- pisze autorka. Nie wiem o jaką prawdę chodzi, tę o sobie samej, czy o losie zaginionej Sandry. Nie wiem, gdzie jest ta prawda. Ponoć in vino veritas. Co prawda wina nie miałam, ale nawet wyśmienita aroniówka od Izabeli nie przyniosła ukojenia. Taka to książka!



Książka przeczytana w ramach:

Sylwia wyzywa

wtorek, 5 stycznia 2016

Wyzwanie 2016. Pół żartem, pół serio.

W poszukiwaniu straconego czasu. Tak mogłabym określić mój stan ducha po szperaniu w sieci, by odkryć i przywłaszczyć sobie jakieś niebanalne, mało inwazyjne wyzwanie. Zaczęło się niewinnie, od porównania kilku propozycji. Szybko jednak powiało nudą, bo hasła się powtarzały lub nie trafiały do mojego czytelniczego serca. Niezrażona szukałam więc dalej, tym razem wertując w poszukiwaniu natchnienia strony anglojęzyczne. Z marnym skutkiem. Niektóre hasła tak nadęte, że zabawę  zmieniają w walkę o zdobycie książki spełniającej wąskie kryteria. Inne się tradycyjne powtarzają. Czułam, że tracę czas, który, o ironio, mogłabym wykorzystać czytając. Na szczęście, rzutem na taśmę wpadłam na taką nienachalną perełkę na Niebieskim stoliczku:


Zadania są mało ekstrawaganckie, wręcz banalne na pierwszy rzut oka. Jednak smaczku dodaje zabawie fakt, że dotyczą tylko literatury islandzkiej. Jako, że jest to dla mnie ziemia nieznana, z przyjemnością poszerzę swój czytelniczy horyzont o tę wyspę.

Jeśli jednak dla kogoś Islandzkie czytanki są mało ambitne, zachęcam do wzięcia udziału w Niezwykle Ambitnym i Wymagającym Wyzwaniu znalezionym na blogu Kawa z cynamonem.

Droga kawo z cynamonem! 
Dziękuję Ci za ten głos rozsądku w zalewie noworocznych postanowień. Chętnie spróbuję moich sił, choć nie wiem, czy wyjdę z tego bez szwanku. Na ciele lub umyśle :D
Hm... punkt 3 wypełniam z  zaskakującą regularnością.

Wyzwanie Czytelnicze Kawy z Cynamonem 2015

niedziela, 3 stycznia 2016

Groźne słowo "remanent". Wyzwanie 2015


Niektórzy robią inwentaryzację w pracy, inni, tak jak ja, po godzinach. Żeby zamknąć oficjalnie rok 2015 i skupić się na nowych czytelniczych wzlotach i upadkach. Oto podsumowanie:


Więcej niż 215 stron:  Sławomir Koper "Gwiazdy kina PRL"
Autorem jest kobieta: Brygida Helbig "Niebko"
W tytule jest nazwa miasta: Sylwia Szwed "Mundra" 
Film oparty na książce: John Green "Gwiazd naszych wina"
Ma więcej niż 100 lat: Thomas Hardy "Z dala od zgiełku"
Tylko jedno słowo w tytule: Paulina Bukowska "Córeczka"
Autor ma takie same inicjały jak ja: -
Została wydana w roku moich urodzin: -
W tytule jest imię: Iza Kuna "Klara"
Autorem jest mężczyzna: Aldous Huxley "Nowy wspaniały świat"
Miałam przeczytać w szkole, ale się nie udało:-
Napisał ktoś przed 30: Marek Hłasko "Wilk"
Przeczytana w jeden weekend: Carlos Ruiz Zafon "Książę mgły"
Historyczna lub polityczna: Grażyna Bąkiewicz "Mieszko, ty wikingu!"
W języku angielskim: Sue Monk Kidd "The secret life of bees"
Autor pod pseudonimem: Piotr C. "Pokolenie Ikea"
Akcja rozgrywająca się w podczas wojny: Irene Adler "Sherlock, Lupin i ja. Ostatni akt w operze"
Główny bohater ma imię na taką samą literę jak ja: Irene Adler "Sherlock, Lupin i ja. Trio Czarnej Damy"
Akcja nie dzieje się w Europie: Martin Solares "Czarne minuty"
Zaczęłam kiedyś czytać, ale nie skończyłam: Dean Koontz "The taking"

Na czerwono zaznaczyłam kryteria doboru książek, których nie udało mi się przeczytać. Uważny czytelnik od razu uchwyci, że przegapiłam te hasła, które w jakiś sposób tyczyły się mojej osoby. Wyszło na to, że nie wybieram książek, które mają ze mną zbyt wiele wspólnego. A nie był to zabieg celowy. Może to moja  podświadomość zadziałała, by nie ujawniać zbyt wiele informacji o sobie :D


Zatem żegnam Cię 2015 roku, pora na nowe Czytelnicze Wyzwanie 2016. Ahoj, przygodo!


piątek, 1 stycznia 2016

Podsumowanie grudniowego Celowania oraz hasło na styczeń

 


W grudniu przeczytaliśmy 9 książek. Rumienię się ze wstydu przez własną zatrważająco niską (po)czytalność. Oby 2016 rok był bardziej owocny czytelniczo, tego życzę sobie i Wam. Monweg gratuluję, po raz kolejny, bezkonkurencyjnego pierwszego miejsca, a wszystkim Celującym dziękuję za dotychczasowe Wspólne Celowanie. I lecimy dalej!


Uczestnicy:    

Przeczytane książki:
"Królik i Chopin"- Miguel Sousa Tavares
 
"Playlist for the Dead. Posłuchaj, a zrozumiesz"- Michelle Falcoff
"Seria niefortunnych zdarzeń, księga 1. Przykry początek" - Lemony Snicket
"Wodospady Cienia po zmroku" - C.C. Hunter 
"Radio Swoboda"- Zbigniew Dmitroca

Hasło na styczeń: czułość
Więcej o samym wyzwaniu TU