Przygnębiający,
deszczowy Reykjavik. W zawilgoconym mieszkaniu odkryto
zwłoki starszego mężczyzny, Holberga. Zabójczą bronią okazała się popielniczka;
a pierwsza myśl, że to była rabunkowa
bądź przypadkowa zbrodnia, szybko ulatuje. Przy ciele denata
leżała kartka z tekstem: Ja
to on. Stało się jasne, że nie może tu być mowy o przypadku. Rozpoczyna się
dochodzenie. Śledztwo prowadzi komisarz Erlendur, zwyczajny człowiek, ze
swoimi problemami osobistymi i zdrowotnymi- podobnie jak w komisarz z Czarnych
minut. I jak to bywa w porządnych kryminałach, śledztwo cofa nas do wydarzeń
sprzed wielu lat. Powoli pojedyncze strzępy informacji i pozornie niezwiązane
ze sobą wydarzenia, budują spójny obraz, wyjaśniają zagadki z przeszłości i
odkrywają motywy zabójstwa. Okazuje się, że staruszek Holberg był pasjonatem
obrzydliwej pornografii, a w młodości lubił zabawiać się z młodymi
dziewczynami, bez ich zgody. Jednak nigdy nic mu nie udowodniono, nie został skazany, mimo, że gwałcąc spłodził dwójkę dzieci. Był okrutnym człowiekiem, który posunął się
nawet do morderstwa. I w tym momencie zaczyna mi się kołatać po głowie myśl. Skoro był takim paskudnym człowiekiem, widocznie przeszłość się na nim zemściła
i świat stał się lżejszy o jednego łajdaka. Po co więc szukać jego zabójcy?
Skazać go? Podczas gdy dwie dekady temu wymiar sprawiedliwości okazał się zbyt
naiwny i uwierzył w kłamstwa naszego denata. Holber nigdy nie trafił do więzienia, choć powinien. I tam myśl nie
daje mi spokoju do końca książki.
Mam nikłe doświadczenie w tej
tematyce, ostatnim kryminałem jaki przeczytałam były wyżej wspomniane Czarne minuty, i zdecydowanie bardziej mnie wciągnęły niż
pozycja islandzka. W bagnie to
średni kryminał, ale była to również moja pierwsza randka z pisarzem z
Islandii, dlatego daję jej taryfę ulgową. Zatem randkę uważam za udaną, choć bez
fajerwerków.
Książka przeczytana w ramach
wyzwań:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz