To nie jest wyjątkowo niesmaczna wycieczka polityczna, ale spójrzcie sami na rysunek:
Jakie były Wasze pierwsze skojarzenia? Mi się przypomniał film o dwójce bliźniaków, którzy chcieli ukraść księżyc!
Po przeczytaniu Małej encyklopedii domowych potworów wiem, kto stoi za moim obijaniem się o futrynę drzwi i bolesnym zahaczaniem kolanem o łóżko. Zwykle obwiniałam o to mój astygmatyzm, ale teraz już wiem! To nie krzesło wybiega mi naprzeciw, żebym się o nie tradycyjnie potknęła. To on! ŁUBUDU, czyli potwór od zastawiania zasadzek.
Jeśli jesteście ciekawi jakie potwory ukrywają się u was w domach, ta książka was nie zawiedzie. Wyjaśnia jakie stwory karmią się naszym złym zachowaniem i przyzwyczajeniami. Kto nieświadomie hoduje Telemaniaka, a które dziecię dzieli się swoim mlekiem z Wyjcem Zmorowatym. A może ktoś z was trzyma w kieszeni Gadułę niepoprawną, która żywi się plotkami, w każdej postaci: na ciepło, na zimno, na słodko i pikantnie, odgrzewanymi i wyssanymi prosto z brudnego palca. Moi ulubieńcy to trio Tumiwisistów, mam wrażenie, że mieszkają ze mną od zawsze, a co gorsza, wcale mi nie zależy, żeby je wymeldować.
źródło |
Autor "Małej encyklopedii domowych potworów" miał świetny pomysł, opisy potworaków są ciekawe, zabawne i niejednemu dziecku (oraz dorosłemu) dadzą do myślenia. Zdecydowanie słabą stroną tej książki są ilustracje. Powinny ją zdobić, dodawać smaczku, a tutaj wypadają kiepsko.
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz