Mam przed sobą "Język dwulatka" słynnej "zaklinaczki dzieci". Swoim podejściem do ich wychowania, Hogg wielkie grono zwolenników, choć oczywiście znaleźli się i tacy, którzy twierdzą, że "Tracy chrzani bez sensu". Ja mam mieszane uczucia, ale nie to jest dziś clou sprawy. Dodam, że konkretnie trzymam w ręku wydanie z 2003 roku, co jest bardzo istotne, ponieważ tym razem nie skupię się na treści książki, ale na jej okładce. Od razu wyjaśniam, nie piętnuję słabszych okładek dla rozrywki oraz nie interesuję się w niestosowny sposób ciałami dzieci. Mimo to, coś zakłuło mnie w oczy. Spójrzcie uważnie. Niby nic takiego, ale robi się trochę niesmacznie. Zastanawiam się, dlaczego właśnie to zdjęcie dziewczynki powędrowało na okładkę? Pewnie czas gonił, rynek czekał i ktoś nie zauważył, że jest coś nie tak z fotografią. Na pewno tak właśnie było, ale niesmak pozostaje. A wisienką na okładce jest zdanie "moja mama mnie rozumie". W takim razie, gdzie jest tata? Chyba, że tata to jakiś tępy typ, który swojej żony nie potrafi rozumieć, a co dopiero dziecka. Dobrze, że sam potrafi buty zasznurować, biedaczek. Co ciekawe, Weltbild wydawało poradnik z niefortunną okładką aż do roku 2011, dopiero kolejne wydanie, tym razem Świata Książki z 2012 roku poprawiło ją. Od razu lepiej prawda? Dziecko wygląda godniej i "Moi rodzice mnie rozumieją"- rodzina w komplecie. Taką zmianę na lepsze, to ja rozumiem!
źródło |
Książka przeczytana w ramach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz