Kilka uśmiechów, błąkająca się myśl gdzieś już
czytałam to zdanie i delikatne znużenie. Niewiele.
Tym razem Jerzy Stuhr postanowił pochwalić się
pewną rocznicą. Od 30 lat mówi do widzów zza kontrabasu w
monodramie Süskinda Kontrabasista.
Różne teatry, sale, kraje. Różna publiczność. A przede wszystkim mijający czas,
który parę razy wymusił na aktorze delikatne zmiany w oryginale
Kontrabasisty, by lepiej dostosować go własnego wieku i rzeczywistości. By
lepiej przemawiał do widzów.
Cała książka to wspomnienia z gry w różnych
miejscach i czasach, okraszona fragmentami monodramu i tłumaczeniem
czytelnikowi, jak się one odnoszą do naszych realiów. Czyli, co poeta miał na
myśli. Do tego kilka zabawnych anegdotek z życia aktora teatralnego i
narzekanie, że prawdziwego teatru już nie ma. I jak to u Stuhra nie mogło
zabraknąć wycieczek politycznych i ogólnej refleksji na naszą polską
rzeczywistością. Co jeszcze? Znajdziemy tu wcześniej już publikowane
wypowiedzi, czy to w Tak sobie myślę, czy w rozmowach z dziennikarzami.
Znajdziemy tu również dużo mówienia o sobie, chwalenia się i głaskania po
główce, ale nie mam tego za złe autorowi, bo po pierwsze tytuł książki
zobowiązuje. Po drugie jeśli sami się nie będziemy doceniać, to kto nas doceni
w tym kraju życzliwych ludzi?
Z całą sympatią, jaką mam do Stuhra, muszę
napisać, że ta książka nie zachwyca. Wpisuje się za to do mojego smutnego
korowodu noworocznych lektur. Jakieś fatum, czy co?
Książka przeczytana w ramach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz