poniedziałek, 26 stycznia 2015

Gwiazd naszych wina


John Green  "Gwiazd naszych wina"

Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza od umierania na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera.




Historia z miłosna z chorobą w tle... Tak, dobrze znamy takie wyciskacze łez z kultową "Love Story", czy "Chustką"  na czele. Wciśnięta w kanapę z kubkiem kawy i paczką chusteczek -tak na wszelki, bo przecież to historia z serii "idzie rak nieborak"- zaczynam opowieść. Prosty język, czarny humor, dystans i ironia- dzięki temu książkę czyta się bardzo dobrze i bardzo szybko. "Gwiazd naszych wina" to opowieść o dojrzewaniu i jednoczesnym umieraniu. O świadomości umierania i oswojenia się nieuniknionym, za szybkim końcem. O pierwszych miłościach, niby szczenięcych, bo nastoletnich, ale jednocześnie bardzo dojrzałych i ostatnich. Wzruszyła mnie relacja śmiertelnie chorych  nastolatków z rodzicami, postawa tychże rodziców i celebrowanie codzienności. Leciutko zwilgotniały mi oczy przy tekście: Jestem… Jestem jak… Jestem jak granat. Mamo, jestem granatem, który w pewnej chwili wybuchnie, więc chcę zminimalizować ofiary, rozumiesz?<...> Chcę trzymać się z dala od ludzi, czytać książki, rozmyślać i spędzać czas z wami, ponieważ i tak nie mogę zrobić nic, żeby was nie zranić. Jesteście zbyt zaangażowani, więc pozwólcie mi po prostu żyć tak, jak chcę, dobrze? <...> I nie mogę być typową nastolatką, ponieważ jestem granatem. Czegoś mi jednak tutaj zabrakło...miałam wrażenie, że bohaterowie zmagają się z katarem najwyżej, a nie z nieuleczalną chorobą. Pewnie taki był zamysł, by pokazać, że chorując można nie skupiać się na własnej chorobie. Że można być podchodzić do tego ze spokojem i dystansem, prawie na zimno, powtarzając, że świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń. Można żartować, pisać mowy pogrzebowe i je ćwiczyć i można też wyśmiewać chorobę. Wnioski? Książki based on true story zdecydowanie bardziej mnie poruszają, wyobraźnia bardziej pracuje...kanaliki łzowe również. "Gwiazd naszych wina" to w moim odczuciu taka amerykańska (choć nawet nie wiem, skąd pochodzi autor) opowiastka, ze spełnianiem marzeń, spotkaniami grupy wsparcia, delikatnym spłycaniem tematu...to nie ma być zarzut, to raczej takie intymne spostrzeżenie. Niestety - dla "Gwiazd"- wcześniej przeczytałam "Chustkę" Joanny i Piotra Sałyga. Nie ma porównania. "Chustka" mnie przeczołgała, przygniotła, oczy sobie na niej wypłakałam. Wstyd się przyznać, ale co jakiś czas zanosiłam się głośnym szlochem (!) i taka zaryczana i zasmarkana czytałam dalej. Może kiedyś napiszę parę słów o "Chustce"...

2 komentarze:

  1. Książka mnie nie powaliła, chociaż troszkę zachwycona byłam i nie będę ukrywać, że sama zmoczyłam kilka chusteczek. Wrodzona nadwrażliwość;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A "Chustkę" czytałaś? Jeśli jesteś wrażliwcem, przygotuj sobie wagon chusteczek:)

      Usuń