środa, 28 stycznia 2015

Spadające gwiazdy...

Film obejrzany.. Mała nauczka dla mnie- nie warto oglądać filmu króciutko po przeczytaniu książki. Nie dość, że wiedziałam doskonale, co się za moment wydarzy, to z drugiej strony za każdym razem, gdy film troszeczkę rozmijał się z książką, mówiłam z pretensją w głosie, że książce było inaczej. Tak czy owak... morza łez nie wylałam, zachwytu na filmem nie rozumiem. Tak jak nie rozumiem, nagłego traktowania cytatów z książki jak objawienia. Fakt, niektóre z nich są trafne i mocne, ale ludzie, spokojnie! To nie jest ani literatura, ani film z najwyższej półki. Przynajmniej dla mnie... ale może jestem za stara albo za twarda na takie historie;p 


Hm... zgłaszam autopoprawkę. Nie jestem ani za stara, ani za twarda. Właśnie sobie przypomniałam, że na filmie "Pamiętnik" emocje sięgały zenitu. Uff! Czyli wszystko ze mną w porządku ;p

wtorek, 27 stycznia 2015

Ale kino!

Zaintrygowana  rozlicznymi achami i ochami nad ekranizacją książki "Gwiazd naszych wina", postanowiłam sprawdzić, o co tyle szumu? Jak obejrzę - dam znać:)

Ha! Zobaczymy, czy skończę tak:
 

znalezione w sieci :)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Gwiazd naszych wina


John Green  "Gwiazd naszych wina"

Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza od umierania na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera.




Historia z miłosna z chorobą w tle... Tak, dobrze znamy takie wyciskacze łez z kultową "Love Story", czy "Chustką"  na czele. Wciśnięta w kanapę z kubkiem kawy i paczką chusteczek -tak na wszelki, bo przecież to historia z serii "idzie rak nieborak"- zaczynam opowieść. Prosty język, czarny humor, dystans i ironia- dzięki temu książkę czyta się bardzo dobrze i bardzo szybko. "Gwiazd naszych wina" to opowieść o dojrzewaniu i jednoczesnym umieraniu. O świadomości umierania i oswojenia się nieuniknionym, za szybkim końcem. O pierwszych miłościach, niby szczenięcych, bo nastoletnich, ale jednocześnie bardzo dojrzałych i ostatnich. Wzruszyła mnie relacja śmiertelnie chorych  nastolatków z rodzicami, postawa tychże rodziców i celebrowanie codzienności. Leciutko zwilgotniały mi oczy przy tekście: Jestem… Jestem jak… Jestem jak granat. Mamo, jestem granatem, który w pewnej chwili wybuchnie, więc chcę zminimalizować ofiary, rozumiesz?<...> Chcę trzymać się z dala od ludzi, czytać książki, rozmyślać i spędzać czas z wami, ponieważ i tak nie mogę zrobić nic, żeby was nie zranić. Jesteście zbyt zaangażowani, więc pozwólcie mi po prostu żyć tak, jak chcę, dobrze? <...> I nie mogę być typową nastolatką, ponieważ jestem granatem. Czegoś mi jednak tutaj zabrakło...miałam wrażenie, że bohaterowie zmagają się z katarem najwyżej, a nie z nieuleczalną chorobą. Pewnie taki był zamysł, by pokazać, że chorując można nie skupiać się na własnej chorobie. Że można być podchodzić do tego ze spokojem i dystansem, prawie na zimno, powtarzając, że świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń. Można żartować, pisać mowy pogrzebowe i je ćwiczyć i można też wyśmiewać chorobę. Wnioski? Książki based on true story zdecydowanie bardziej mnie poruszają, wyobraźnia bardziej pracuje...kanaliki łzowe również. "Gwiazd naszych wina" to w moim odczuciu taka amerykańska (choć nawet nie wiem, skąd pochodzi autor) opowiastka, ze spełnianiem marzeń, spotkaniami grupy wsparcia, delikatnym spłycaniem tematu...to nie ma być zarzut, to raczej takie intymne spostrzeżenie. Niestety - dla "Gwiazd"- wcześniej przeczytałam "Chustkę" Joanny i Piotra Sałyga. Nie ma porównania. "Chustka" mnie przeczołgała, przygniotła, oczy sobie na niej wypłakałam. Wstyd się przyznać, ale co jakiś czas zanosiłam się głośnym szlochem (!) i taka zaryczana i zasmarkana czytałam dalej. Może kiedyś napiszę parę słów o "Chustce"...

środa, 21 stycznia 2015

Gram o właściwej porze każdemu dopomoże!

 
   Powieść napisana daaaawno temu, bo roku 1931, ale wciąż aktualna. Banał? Trudno! Ci, którzy nie czytali, muszą mi uwierzyć na słowo, że "Nowy Wspaniały Świat" jest  może nawet bardziej aktualny teraz, niż ubiegłym stuleciu. To raj z idealnym społeczeństwem konsumentów. Ludzie już dawno przestali być żyworodni, a nasze embriony dojrzewają i rozwijają się w butlach (stąd cały ten proces został nazwany butlacją). Społeczeństwo podzieliliśmy na kilka kast  tak, by każda zajmowała się określonymi zadaniami. Najwyższe w randze są alfy warunkowane do wykonywania zadań intelektualnych, do zarządzania całym systemem. Dalej bety, gammy aż do epsilonów. Każdy embrion w trakcie butlacji jest warunkowany. Ma zostać alfą? Proszę bardzo! Dorzućmy do butli dużo substancji odżywczych, odpowiednich wspomagaczy farmakologicznych i dużo tlenu. Niech rośnie zdrowo! Ma powstać epsilon? Dolejmy alkoholu, niech  zniszczy trochę komórek nerwowych osobnikowi. Epsilon być przecież zwykłym robotnikiem, delikatne fizyczne i umysłowe upośledzenie wybije mu z głowy myśli o buncie. Och! Ile z tym roboty! Dobrze, że zasłużony Bokanowski opracował świetny system. Dzięki niemu możemy sobie usprawnić pracę i pozwolić na wewnętrzne pączkowanie zarodka i powstanie kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu jednakowych osobników! Czyż to nie jest piękne! Tworzymy doskonałych konsumentów o przewidywalnych i stałych potrzebach. A co najważniejsze - wszyscy są szczęśliwi. Muszą być, bo przecież od piątego roku życia przekazujemy dzieciom komunikat: każdy obecnie jest szczęśliwy. A wiadomo, że  sześćdziesiąt dwa tysiące czterysta powtórzeń przeradza się w jedną prawdę. Nich żyje standaryzacja życia! Niech żyje standaryzacja potrzeb i myśli! A jeśli mimo to, kogoś poruszy jakaś myśl niepokorna... kolejna dawka somy i podróż somatyczna wytłumią pięknie najmniejszą myśl o buncie. Bo przecież: lepsza mikstura niż awantura!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Wciąż tu jesteśmy



Tom Perrotta "Pozostawieni"

Dlaczego nagle zniknęło tylu różnych ludzi? Czy to było enigmatyczne "porwanie Kościoła"? Jeśli tak, to którego z kościołów? Dokąd Ci ludzi poszli, a raczej gdzie zostali zabrani? Żyją? Umarli? A może są obok nas, ale niewidzialni? 


czwartek, 15 stycznia 2015

Słabo, słabiutko



  Przypomina mi się nieśmiertelne zapytanie z czasów liceum: co poeta miał na myśli? Co Iza Kuna pisząc "Klarę" miała na myśli nie wiem. Nie wiem również co miała w kieliszku, bo coś musiała mieć! Trudno mi uwierzyć, że ta książka powstała bez procentów lub innych wspomagaczy wyobraźni. Książkę przeczytałam, jednak jej nie zrozumiałam. Może jestem zbyt przywiązana do klasycznej literatury, gdzie zdania mają sens. Tutaj wszystko jest chaotyczne, porwane zdania, fabula się nie klei. Rzygający kot, niezdrowa relacja z matką, dziwna przyjaciółka, chory romans w tle, niestabilna emocjonalnie główna bohaterka. Bohaterka, którą najchętniej bym przełożyła przez kolano lub wstrząsnęła nią w jakiś inny sposób- 40 lat na karku, a emocje na poziomie kilkulatka. Aż chce się ryknąć- ogarnij się babo! Słabo, słabiutko. Radzę Wam, trzymajcie się od tej pozycji z daleka- szkoda czasu.








środa, 14 stycznia 2015

Przede wszystkim z dystansem.


Piotr C. "Pokolenie Ikea"

Znam ten typ. Taki, k*a, emocjonalny dusiciel. Dusi i dusi, i dusi. Gdzie idziesz? O której wrócisz? Pamiętaj, mamy jechać do mamy! Czemu tyle pijesz? Inni tyle nie piją. Zabaw mnie. Jesteś taki nudny.
 Nie pójdziesz grać w kosza. Wszystko ja muszę robić. Czy ty mnie jeszcze kochasz? Dlaczego Cię jeszcze nie ma, co Ty sobie myślisz? Zmień pas! Stań tutaj!
 Kiedy pojedziemy na zakupy do Ikei? Gdzie wchodzisz, dopiero myłam podłogę! Dlaczego ciągle siedzisz przy komputerze? Kiedyś byłeś inny. Dawniej żona Ufa robiła mu laskę w parku o dwunastej w południe. Teraz robi mu co najwyżej pranie. Man is incomplete, until he is married. Then he is finished.

wtorek, 13 stycznia 2015

Książę mgły

 
   W ramach Wyzwania 2015 - książka przeczytana przez weekend, sięgnęłam po debiut Carlosa Ruiz Zafona "Książę Mgły". Tak naprawdę przeczytanie jej zajęło mi nie weekend, a jedno popołudnie. To, na co zwróciłam uwagę od pierwszych zdań, to prosty język, którym posługuje się autor. Szczerze mówiąc zdziwił mnie on nieco. Zafona najbardziej łączę z "Cieniem wiatru", gdzie i fabuła jest mocno pokomplikowana, i język jest zdecydowanie bardziej złożony. W "Cieniu wiatru" odnalazłam wiele słownych perełek, które skrupulatnie przepisałam. Zachwyciła mnie historia, opisy i właśnie te perełki. W "Księciu Mgły" niewiele z tego znalazłam. Prawdę pisze we wstępie sam autor, że jest to książka dedykowana młodszych czytelnikom. Historia trójki przyjaciół, dzieci, którzy stają oko w oko ze złym magiem i historią sprzed lat nie jest nowością. O zgrozo! W "Księciu" użyty jest motyw złego, okrutnego klauna... Swoją drogą, co te biedne klauny zrobiły pisarzom i reżyserom, że z taką lubością wykorzystują je do tworzenia złych charakterów?
Mnie osobiście książka nie powaliła na kolana, choć nie ukrywam- pochłania się  ją błyskawicznie. Dla fabuły, w której czuć charakterystyczne pióro Zafona oraz  dla budowanego napięcia przyprawionego szczyptą grozy. 
Zastanawiam się jeszcze skąd taka zmiana  w pisaniu Zafona, czy prosty styl to zabieg celowy, by książka była łatwiejsza w odbiorze przez młodzież, czy po prostu były to pierwsze szlify w pisarstwie autora?
Jak myślicie?

piątek, 9 stycznia 2015

Mundra, czyli trzeba być fanem, a nie fanatykiem.



"Mundra" Sylwia Szwed

   Nie, nie chodzi o port w Indiach, a o kobietę mundrą, czyli mądrą.
Fragmenty "Mundrej" miałam przyjemność przeczytać jakiś czas temu w Wysokich Obcasach. Już wtedy zrobiły na mnie duże wrażenie, a książka porwała mnie już od samego wstępu:   
Wciąż mam ją przed oczami. Stara kobieta w grubej wełnianej spódnicy, prostej bluzce, ze związanymi włosami, twarzą przeoraną zmarszczkami. Otoczona powszechną czcią i szacunkiem. Ręce przepracowane, ale wciąż zwinne. Kiedy nadchodził czas, szła do chałupy kobiety, z której dochodziły już pierwsze pokrzykiwania. Wyganiała mężczyzn z domostwa, całowała w czoło przyszłą matkę. Rozplatała jej warkocz, zdejmowała wszystkie pierścionki, kolczyki, chustki, żeby nic nie było na niej zawiązane. Kiedy rodzącą trzymały bóle porodowe, otwierała okna, drzwi, szuflady, kufry, żeby rozewrzeć wrota jej łona. Kazała złapać się belek w stropie, dała kieliszek wódki na znieczulenie. Kiedy i to nie pomagało, wysyłała pastucha do cerkwi, żeby pop otworzył bramy świętego miejsca. Żeby sama Matka Boska przybiegła z pomocą rodzącej. Gdy dziecko przychodziło na świat, to ona przecinała pępowinę. To ona zakopywała nieczyste łożysko w progu izby, żeby nikt się nim nie pokalał. Dostawała za swą służbę bochenek chleba albo dwie miary płótna na zapaskę, czasem kilka okraszonych jaj. Nazywano ją też babką, babiculą, mądrą babą, babuszką, akuszerką, a jej sztukę- babieniem. 

czwartek, 8 stycznia 2015

"Długi film o miłości". Czy na pewno o miłości?



  To pierwsza książka  Jacka Hugo Badera, którą przeczytałam. Mam w planie przeczytać jeszcze jego "Dzienniki kołymskie", porównać style pisania, stopnie zaangażowania w temat. Skąd ten pomysł? Po przeczytaniu " Długiego filmu"  mam delikatny mętlik w głowie. O czym jest tak książka? O samolubnych himalaistach, którzy zrobią wszystko, by stanąć na szczycie, wyrzekając się braterstwa liny i w nosie mając moralność.O dobrych himalaistach, którzy potrafili uratować komuś życie narażając własne i rezygnując ze zdobycia szczytu. O tych wspinaczach, dla których wyprawa w góry to ucieczka przed starością, nieznośną codziennością i problemami w rodzinie. O aklimatyzacji, deterioracji, krótkiej historii polskiego himalaizmu. A! Jeszcze o wyprawie rodziny pogrążonej w żałobie, której cel to odnalezienie i godny pochówek ciał bliskich. Ciężko jednak tę historię wyłowić z morza różnych tematów. 

środa, 7 stycznia 2015

Czekając na Księgi

  


  W audycji "Powieść w Trójce" usłyszałam fragment "Ksiąg Jakubowych" i jakby mnie ktoś piorunem poraził! Od razu mi się przypomniało, że przecież ja sobie na tę książkę ostrzę zęby już jakiś czas. Taki żywot sklerotyczki. Niby na czymś jej bardzo zależy, a gdy wpadnie w wir innych zajęć, zapomni o co jej chodziło. No tak, chciałam przeczytać, owszem, ale Tokarczuk czy Tochmana? A może chodziło o kogoś  jeszcze innego? Do boru za taką pamięcią! Póki więc pamiętam zalogowałam się na stronę biblioteki i wypatruję "Ksiąg". Udało się! Choć książka najwidoczniej poczytna, bo jestem czwarta w kolejce. Dobrze, zdążę przeczytać te pozycje, które ostatnio przytachałam z biblio. Tymczasem wracam do "Długiego filmu o miłości".
Za czas jakiś wrócę tu z recenzją jakubową. Czekajcie:)







poniedziałek, 5 stycznia 2015

Patentowy trzymacz flaszki

Znalezione na commonsenegra.blogspot
  W poszukiwaniu dobrej książki na czas karnawału dotarłam do biblioteki, skutkiem czego teraz czytam 4 książki naraz! :D Stara to metoda i niekoniecznie godna pochwały, ale już tak mam. O! Kolejnych dobrych książek szukałam w Necie i znalazłam to: http://commonsensegra.blogspot.com/2014/11/jak-herbatka-w-1928-r.html Rewelacja! Słów kilka o przedwojennym poradniku „Lekarz Ratujący Zdrowie” –Wydawnictwo Międzynarodowego Instytutu Nakładowego M.O. Groth w Katowicach 1928 r. Pociąga mnie jego piękna stylistyka i przedwojenny szyk zdania. Momentami aktualne rady, momentami przekomiczne i jakaś dziwna ciągota autora do słowa "podniecenie" w różnych kombinacjach. Do tego piękne ryciny z rewelacyjnymi opisami(patrz poniżej). Oj, zdecydowanie mam chrapkę na tę książkę:) 

czwartek, 1 stycznia 2015

Wyzwanie 2015- przybywam!

  Nie ma pewnie osoby, która nie zobaczyła tego rysunku w sieci, jeśli nie na czyimś blogu, to z pewnością gdzieś w przestworzach FB :) Do mnie również dotarło pierwsze moje Wyzwanie :D Aż przebieram z niecierpliwości nogami:)