czwartek, 31 grudnia 2015

Wciskanie Konfucjusza pod strzechy, czyli Tajemnica Pani Ming



Od prawdy zawsze wolałam niepewność- to jedno z najczęściej wynotowywanych zdań z cieniutkiej Tajemnicy Pani Ming. Z przymrużeniem oka, dochodzę do wniosku, że właśnie przez to zdanie nie ujęła mnie ta książka. Nie znoszę niepewności, tego stanu zawieszenia, w którym każda prawda, nawet ta najgorsza, jest mile widziana. Byle by wiedzieć i móc działać. Iść do przodu, zamiast trwać w lepkiej niepewności. Drugim okiem mrugam do Was pisząc, że nie za wielka musiała być tytułowa tajemnica, skoro zmieściła się w tak krótkim opowiadaniu.

Pewien handlowiec, lekkoduch udaje się do Chin finalizować umowy dla firmy, w której pracuje. Nasz bohater nie ma żony ani dzieci, a od domowych obiadków woli niezobowiązujące romanse i życie na walizkach. Podczas kolejnej chińskiej delegacji, w hotelowej toalecie poznaje Panią Ming. I tu następuje przebogaty opis wspomnianej Pani, która pracuje jako babcia klozetowa, sypie głębokimi przemyśleniami jak z rękawa, i tu słowa autora: przywraca godność tej profesji. Sacrum miesza się z profanum. Babka klozetowa ukazana jest jako władczyni wszechświata, która wydaje papier idącym za potrzebą, a przy okazji przemyca tymże potrzebującym nauki Konfucjusza.

Nie zawód Pani Ming jest tu jednak najważniejszy, lecz jej charyzma. Na niecałych 80 stronach książki, przy pomocy kilkunastu ociekających banałem, górnolotnych zdań zdołała zmienić postawę życiową Europejczyka. Albo ten przybysz z Europy był wyjątkowo podatny na wpływ, albo... wstydźcie się romantyczni bohaterowie, którym wewnętrzna przemiana zajmowała tom lub dwa. Można krócej, łatwiej i mniej dramatycznie? Można!

Po nudnym i pachnącym Januszem L. Wiśniewskim Napoju miłosnym odważnie chwyciłam za Tajemnicę Pani Ming. Przecież nudniej już się nie da pisać, więc mi nie grozi. Nudniej co prawda nie było, ale podtopiłam się w kałuży aforyzmów, afirmacji i stylizowanych na głębokie przemyśleń. I niestety nie polecam.


Książka przeczytana w ramach:

Sylwia wyzywa

czwartek, 3 grudnia 2015

Tajemny ogród dla wtajemniczonych. Luksus w standardzie.



Tajemnego ogrodu chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Tym razem, słynna kolorowanka wraca do nas w uszlachetnionej wersji. Dla smakoszy, kolekcjonerów i każdego, kto uwielbia wypełniać kolorem czarno-białe rysunki.

W ulepszonej wersji kolorowanki rysunki wydrukowane są tylko na jednej stronie, na przyjemnie grubym papierze, dzięki czemu żaden cienkopis lub dobrze zatemperowana kredka nie przebije się na drugi rysunek. Sprawdzone. Zatroszczono się jednak o wyjątkowych niedowiarków i w komplecie Tajemnego ogrodu pojawiła się gruba tektura, która świetnie się spełnia w roli podkładki. Kolejnym atutem jest możliwość bezpiecznego wyrywania stron. Dzięki temu najpiękniejsze rysunki można podarować komuś w ramach prezentu zrób to sam, udekorować nimi pokój lub trzymać w szufladzie, tak na pamiątkę, dla wnuków. 

Wyrywane strony, bardzo gruby papier i duży format książki sprawiają, że koloruję z jeszcze większą przyjemnością, a Tajemny ogród dla wtajemniczonych wyznacza nowy standard kolorowanek.

Spotkałam się z opinią, że Tajemny ogród dla wtajemniczonych to wydanie ekskluzywne. Trudno mi się z tym zgodzić, dla mnie tak właśnie powinna wyglądać kolorowanka, z której wyśmienicie się korzysta. Luksus przyjemnego kolorowania w standardzie.



środa, 2 grudnia 2015

Podsumowanie listopadowego Celowania+ hasło na grudzień


W listopadzie pochłonęliśmy 11 książek i aż mi wstyd, że ani jednej mojej recenzji tu nie ma. Dobrze, że Wy czuwacie i piszecie:)  A ja obiecuję poprawę:)

Uczestnicy:    
Wiesław Pasławski "Szynkadela - produkt polski"
Aneta Jadowska "Ropuszki"
Walt Disney "Król Lew"
Sue Monk Kidd "Sekretne życie pszczół"
Katarzyna Fetlińska "Sekstaśmy"
Suzanne Young "Program, część 1. Plaga samobójców"
http://monweg.blog.onet.pl/2015/11/19/3727/

Hasło na grudzień: zimno mi
Więcej o samym wyzwaniu TU

środa, 18 listopada 2015

Zagadki obrazkowe. Tata Batman?!


Oto odpowiedź na jęczące "mamoooooo nudzi mi się". W kolejce do kasy w markecie, w przychodni lub u przysłowiowej cioci na imieninach. Wszędzie tam, gdzie trzeba zagospodarować dziatwie atrakcyjnie czas. Wszędzie tam, gdzie trzeba działać błyskawicznie. Wyciągamy z torebki Łamigłówki i nasz czasoumilacz jest gotowy do użycia.



Labirynty, szukanie różnic między obrazkami, znajdywanie ukrytych elementów na rysunków, to tylko zalążek tego, co czeka na małego odkrywcę. Łącznie ponad 200 różnych zagadek przeznaczonych dla dzieci w wieku 3-5 lat. Zagadki zostały przygotowane przez Państwo Minge, których poznaliśmy przy okazji Zgodnego rodzeństwa. Łamigłówki są dostosowane poziomem trudności do wieku dziecka. W łatwiejszych, między innymi, trzeba nazwać prawidłowo kolory, trudniejsze polegają na wskazywaniu i nazywaniu narzędzi potrzebnych do wykonania konkretnej czynności, czy odkrywania różnic między rysunkami.



Zarówno Łamigłówki oraz Język angielski to świetna alternatywa dla bezmyślnego oglądania TV oraz ratunek dla rodziców, gdy doskwiera dziecku nuda. Przede wszystkim to wyśmienity sposób spędzenia czasu z rodzicem, który wytłumaczy polecenia, oswoi z trudniejszymi zadaniami i delikatnie naprowadzi na prawidłową odpowiedź- oczywiście tylko wtedy, gdy jest taka potrzeba.






 

poniedziałek, 2 listopada 2015

Podsumowanie październikowego Celowania+ hasło na listopad


Przesadziłam, a wydawało mi się, że hasło jest proste. Sezonowe, lekko trąci poezją. Okazało się jednak zbyt wąskie. W październiku przeczytaliśmy aż pięć książek. Wstrząsająca liczba:)


Izabela "Renax" Łęcka http://literackie-zamieszanie.blogspot.com
"Wspomnienia z niepamięci"- Gustaw Holubek 



Hasło na listopad: Słońce 
Więcej o samym wyzwaniu TU

wtorek, 27 października 2015

Zaczarowany las. Koloruj na zdrowie!


Wpadnij 
do króliczej nory
i odkryj moją
czarno-białą 
Krainę Czarów


Istne szaleństwo! Dorośli rzucają w kąt mopy i laptopy, łapią za kredki i wypełniają kolorem czarno-białe rysunki. Skąd ta moda? Mówią, że z Zachodu przyszła. Francja oszalała na punkcie kolorowanek dla dorosłych, również w Ameryce rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Cały świat koloruje. Nie przesadzam, poprzedni tytuł Johanny Basford Tajemny ogród został przetłumaczony na czternaście języków. Imponujące!

Skąd to nagłe zainteresowanie kolorowaniem u dorosłych ludzi? Moda? Sposób na odklejenie się od monitora? Nie mogłam się powstrzymać i poszperałam trochę w historii tego fenomenu. Okazuje się, że to wcale nie nowość i nie fanaberia, a pod płaszczykiem dziecinnej zabawy kryje się mądre słowo- arteterapia. Terapia sztuką. Już Carl Jung używał kolorowych mandali podczas pracy z pacjentami jako techniki relaksacyjnej. Pomysł nie jest nowy, buddyjscy mnisi tworzą mandale od wieków... Niepozorne kolorowanki mają na nas dobroczynny wpływ, z którego warto skorzystać. Wyciszają, zmniejszają niepokój, pobudzają wyobraźnię i kreatywność. Przenosząc nas w krainę dzieciństwa, otulają poczuciem bezpieczeństwa i pozwalają na chwilę zapomnieć o codziennym stresie i napięciu. Są również wyborną alternatywą dla wieczornego odcinka serialu.

źródło

Jako, że autorka sama wywołała Alicję wprost z Krainy Czarów, pozwalałam sobie i ja umieścić fragmencik. Z dedykacją dla wszystkich zafascynowanych kolorowankami. I z przymrużeniem oka. Oczywiście.
- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.
Sięgajcie po Zaczarowany las bez wyrzutów sumienia, że w tym czasie moglibyście zrobić coś pożytecznego. Potraktujcie to jako bardzo przyjemy sposób na dbanie o własne zdrowie. Jako ciekawostkę dodam, że Johanna przygotowuje trzecią część kolorowanki- Lost Ocean. Czekamy!


piątek, 23 października 2015

Rok w lesie. Czyli, dokąd tupta nocą jeż.


Pierwsze wrażenia? Jestem oczarowana! Przeglądam stronę za stroną, porównuję i śledzę losy każdego z bohaterów. I mimo, że swój wiek mam, naprawdę jestem zauroczona. Piękna grafika, ciepła kolorystyka dopasowana do pory roku i mnóstwo treści- choć w zasadzie książka jest bez słów. 



Do wyjątkowej wycieczki po lesie zapraszają nas jego mieszkańcy. Samca dzika, która uwielbia kąpiele błotne i marzy o wielkiej miłości i małych warchlaczkach. Jeż, który nie znosi jabłek nabitych na kolce oraz pająk krzyżak, który zaprasza na zwiedzanie swoich sieci wszystkie owady z okolicy. To tylko kilkoro z naszych bohaterów. Z wszystkimi można się przywitać już na pierwszej stronie, gdzie znajduje się rozpiska "kto jest kim" z krótką i zabawną charakterystyką każdego z leśnych zwierzaków. Na każdej z kolejnych kart rozgościł się miesiąc. Podróż rozpoczyna zaśnieżony styczeń, a kończy świąteczny grudzień. Za każdym razem przedstawiony jest ten sam kadr z lasu: leśniczówka, jeziorko, mrowisko i wiele leśnych stworzeń. Dzięki temu zabiegowi możemy wnikliwie przyglądać się obrazom, porównywać i opowiadać niekończące się historie. Emilia Dziubak, nie dość, że stworzyła piękną graficznie opowieść, to również dopracowała ją merytorycznie w najdrobniejszym szczególe. Dlatego przeglądajcie ją uważnie- każdy detal ma znaczenie. Nawet kreci kopiec. Co je wiewórka? Kiedy locha mam młode? Czy wszystki mrówki śpią w nocy? Odpowiedzi szukajcie w Roku w lesie.

Rok w lesie to uczta dla oka i świetna zabawa przeplatana z nauką. Piszę to z wielkim przekonaniem- to piękna, ciekawa i wartościowa książka.





                                                   

środa, 14 października 2015

Socialsklz:) Umiejętności społeczne twojego dziecka



Umiejętności społeczne twojego dziecka to drugi po Koncentracji  poradnik z serii wydawniczej Samo Sedno, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Obie pozycje mają zbliżony układ graficzny, przejrzysty i przyjemny w odbiorze. I w tym miejscu kończą się podobieństwa, a wyłaniają różnice kulturowe. Przyznaję uczciwie, że nie mam serca do amerykańskich poradników. Autorzy zza wielkiej wody lubują się w przydługich wstępach. Opisują w nich, co wniesie w nasze życie książka, którą trzymamy w ręku, czego się z niej nauczymy i co skłoniło autora do jej napisania. I tak przez kilkanaście stron jesteśmy oswajani z zawartością książki. Tu ukłon w stronę polskich autorów, dzięki Wam za krótkie wstępy i wiarę w czytelnika,  że sam odkryje sens książki i udźwignie ciężar treści. Na szczęście wstęp można zignorować i od razu rzucić się na głęboką wodę pierwszego rozdziału, do czego was zachęcam. Tyle tytułem przydługiego wstępu.

Dzisiejsze dzieciaki są zagonione, co do tego nie ma wątpliwości. Dodatkowe lekcje języka angielskiego, basen, może balet. Bardziej zdeterminowani (i lepiej wyposażeni w gotówkę rodzice) ślą dzieci na na kolejne zajęcia- jazdę konną, lekcje tenisa lub gry na skrzypcach. Nie wszyscy jednak pamiętają i wiedzą, że równie ważne, jeśli nie ważniejsze są umiejętności komunikacyjne. To, że ktoś świetnie jeździ konno niewiele mu pomoże w kontaktach interpersonalnych, jeśli nie będzie potrafił podtrzymać rozmowy. Z kolei bardzo dobra znajomość języka angielskiego jest niezaprzeczalnym atutem, choćby na rozmowie kwalifikacyjnej, by jednak do niej doszło, trzeba wiedzieć jak zrobić dobre pierwsze wrażenie. Żyjemy w społeczeństwie, my i nasze dzieci, dlatego umiejętności życia w grupie, konwersacji i integracji społecznych są nie do przecenienia.

Jak zrobić pierwsze dobre wrażenie, to na żywo i to wirtualne? Jak być życzliwym dla innym? Jak schować nieśmiałość do kieszeni i spojrzeć prosto w oczy poznawanej osobie? Jak podtrzymać wdzięcznie rozmowę? Jak korzystać z maila oraz mediów społecznościowych? Jak ułożyć sztućce na stole oraz jak zorganizować przyjęcie? Pozornie, książka dotyka oczywistych, zwyczajnych tematów. Różnica leży w tym, że nie są w powszechnym zwyczaju. Jeśli zależy Wam, by Wasze dziecko przyswoiło sobie komunikacyjną wiedzę tajemną, ułatwcie sobie pracę i skorzystajcie z książki Umiejętności społeczne twojego dziecka. Zapewniam Was, że znajdziecie tam wskazówki, które przydadzą się również Wam. 


Za udostępnienie książki dziękuję Wydawnictwu:


piątek, 9 października 2015

Memory na 3 sposoby. Co robimy? Gramy!


Bez zbędnych wstępów i oswajaczy. Pierwszy raz na blogu pojawia się gra (TADAM!) Z radością przedstawiam Wam Memory na 3 sposoby, czyli grę pamięciową dla młodszych dzieci. Zapewne każdy z nas kojarzy klasyczne memory, zanim jednak nasze Latorośle sięgną po nie, podsuńmy im grę stworzoną z myślą o najmłodszych.
Gra składa się z 20 dużych, usztywnionych kart z obrazkami. Karty tworzą pary, które różnią się detalami. To właśnie te różnice w parach sprawiają, że Memory to gra o rosnącym stopniu trudności dla dzieci w różnym wieku: 2+, 4+, 6+. Gdy najmłodsze dzieci będą ćwiczyć pamięć oraz nazywać czynności przedstawione na kartach; starsze będą szukać różnic między obrazkami, ćwicząc przy tym koncentracje. A później również refleks, by jak najszybciej wykrzyczeć znalezione detale i uprzedzić w tym graczy.


Słów kilka od Wydawcy:
Dzieci w wieku 2+ Pamięć – to najprostszy i najpopularniejszy wariant gry przeznaczony przede wszystkim dla najmłodszych graczy, który polega na zapamiętaniu, gdzie leży drugi element z pary.

Dzieci w wieku 4+ Spostrzegawczość – ten wariant powstał z myślą o nieco starszych dzieciach. Gracze muszą zapamiętać, gdzie leży drugi element z pary, i wskazać przynajmniej jedną z trzech różnic, które są ukryte na kartach.

Dzieci w wieku 6+ Refleks – to rozgrywka dla starszych dzieci, w której liczy się szybkość. Kiedy graczowi uda się odkryć parę kart, zadaniem wszystkich uczestników jest jak najszybsze wskazanie różnic – trzech, dwóch lub jednej różnicy w zależności od tego, co ustalicie przed rozpoczęciem gry.

Moja jedyna uwaga dotyczy karty, które mogłyby być ciut sztywniejsze, na pewno przedłużyłoby to ich żywotność. Co prawda na razie Dziecię Nasze nie oddaje się tak wysublimowanym zabawom jak gry pamięciowe, ale na wszystko przyjdzie czas.Wtedy z przyjemnością zasiądę z nią do Memory na 3 sposoby. Na razie z wielką radością i energią rozrzuca dookoła siebie karty i podejrzliwie się im przygląda. Kto wie, może już ćwiczy spostrzegawczość :) 

Za udostępnienie gry dziękuję:

czwartek, 1 października 2015

Podsumowanie wrześniowego Celowania+ hasło na październik



We wrześniu przeczytaliśmy jedenaście książek
Uczestnicy:    

Przeczytane książki: 

  • Jack Douglas Horn "Wiedźmy z Savannach. Tom II. Źródło." http://monweg.blog.onet.pl/2015/09/03/wiedzmy-z-savannah-tom-2-zrodlo-jack-douglas-horn/



Jeśli ktoś przeczytał książkę, ale zapomniał dodać ją  w komentarzu- niechaj pisze :) 

Hasło na październik: Jesień idzie przez park (kto zna piosenkę, kto?;) )

Więcej o samym wyzwaniu TU

Pozdrawiam jesienie :D


środa, 30 września 2015

Zeszytowy trening mowy, czyli ćwiczenia logopedyczne dla dzieci.



Po wspólnych przygodach z muchą Fefe nadszedł czas na ćwiczenia. Do startu, gotowi, jedziemy! Zeszyt treningowy to 64 strony kolorowych,  pomysłowych ćwiczeń w przyjemnej, stonowanej oprawie graficznej. Zadania podzielone są według wieku dziecka i stopnia trudności. Dlatego ta pozycja skierowana jest głównie dla rodziców, by razem z dzieckiem rozwiązywali łamigłówki i czuwali nad właściwą wymową głosek. 

Przy każdym ćwiczonym dźwięku znajdują się porady dla rodziców, jak przeprowadzić dane ćwiczenie, na co zwrócić uwagę, i co powinno ich zaniepokoić. Te kilka zdań jest dużym udogodnieniem dla dorosłego; dzięki nim wie, które głoski dziecko wymawia prawidłowo, a które musi poćwiczyć. Z rodzicem lub logopedą.


Zeszyt treningowy to nie tylko żmudne ćwiczenia. To przede wszystkim świetna zabawa! Są tu wycinanki, rozsypanki, historie do opowiedzenia, łamigłówki  i zagadki. Od wyboru do koloru. A ćwiczymy zupełnie przy okazji, mimochodem. Czyli w najlepszy sposób z możliwych. Polecam!  





Za udostępnienie egzemplarza dziękuję:

poniedziałek, 28 września 2015

Mieszko, ty wikingu!, czyli Polanie, to takie ciapciaki w luźnych gaciach


W niedalekiej przyszłości lekcje historii będą wyglądały ciut inaczej niż dziś. Zamiast wkuwania dat i wydarzeń zgodnie z zasadą trzech "Z", uczniowie podróżują w czasie. Przenoszą się do konkretnego wieku, w którym mają zadanie do wykonania, przy pomocy specjalnych ławek.  Przyznaję, pomysł autorki na transport bohaterów do państwa Polan nie jest zbyt finezyjny i nowatorski, ale skuteczny. Przecież jakoś Aleks z przyjaciółmi musiał się znaleźć w X wiecznej puszczy.
Mieszko, ty wikingu! to błyskotliwa książka, napisana z wdziękiem i humorem. Zabawne gry słów oraz wplecenie języka nastolatków sprawia,  że czyta się ją z wielką przyjemnością i szybko. Pisałam już o humorze?:) Ta pozycja nim kipi : Myślałem, że Polanie, to takie ciapciaki w luźnych gaciach, co tylko orzą, sieją i z pokorą znoszą swój wieśniaczy los. Nie sposób się nie uśmiechnąć:) A to tylko odrobina możliwości autorki.


Świetnym pomysłem jest wykorzystanie komiksu, który sprawia, że lektura jeszcze bardziej atrakcyjna w odbiorze. Całość napisana jest lekko, bez zadęcia i profesorskiego tonu. Na luzie. Ale nadal jest to pozycja cenna merytorycznie. Pobudza do samodzielnego myślenia i analizowania. Przypomina, że historia jest nauką, która opiera się na zaufaniu. Można na wiele sposobów tłumaczyć przeszłe wydarzenia i wierzyć, że faktycznie miały miejsce. Skoro nie mamy do dyspozycji opcji podróżowania w czasie, musimy chcąc nie chcąc zaufać skrybom. A skryba też człowiek. I na pewno nie zawsze chciało mu się przepisywać starannie każdy dokument, zwłaszcza, gdy część rękopisu zjadły myszy. Co tylko jeszcze bardziej przypominało mu, że sam by coś ze smakiem spałaszował.




Podsumowując, Mieszko, ty wikingu! to świetne uzupełnienie nie zawsze ciekawych podręczników do nauki historii. Niebanalna, naprawdę ciekawa pozycja. Czekam na kolejne przygody Aleksa. A czy wyżej wymieniony Mieszko był faktycznie wikingiem? Przekonajcie się sami!

Książka przeczytana w ramach wyzwania:


Za udostępnienie książki dziękuję:


wtorek, 22 września 2015

Ten jeden rok, Gayle Forman

źródło
To nie jest pochlebna opinia.
Naprawdę jestem zdziwiona tymi oszałamiająco pozytywnymi recenzjami, które krążą w sieci. 
Przydałby się jakiś głos rozsądku. Oto on.

Pamiętacie film „Przed wschodem słońca”?  Ethan Hawke i Julie Delpy, którzy wpadli na siebie w pociągu i tak wciągnęła ich rozmowa, że postanowili zwiedzić Wiedeń, tylko po to, by spędzić ze sobą więcej czasu. Ujmująca historia miłosna, która nadal mnie oczarowuje. Mam wrażenie,  że Gayle Forman również obejrzała ten film. Willem, główny bohater książki „Ten jeden rok” spędza z nieznajomą dziewczyną wspaniały dzień w Paryżu. Para ma wrażenie, jakby się znała od zawsze, są sobą zafascynowani i kiełkuje już coś na kształt miłości.
Następnego dnia Willem budzi się w szpitalu, po niefortunnym spotkaniu ze skinami, a po jego zjawiskowej dziewczynie nie ma  śladu. Zaczyna się wielkie poszukiwanie.

Nie spodziewajcie się jednak akcji i przygód. Mimo, że Willem-powsinoga odwiedza kilka krajów, w tym bajecznie kolorowe Indie, ... jest nudno. Słowa uznania należą się autorce, która opisuje przeżycia bohatera i kraje tak beznamiętnie, że skutecznie wybija z głowy chęć na podróżowanie.

Sama osoba Willema jest również trudna do zniesienia. Rzadko kiedy główny bohater wzbudza we mnie taką niechęć. Rozpamiętuje dramaty z przeszłości, nie umie się odnaleźć w życiu i mam wrażenie, że najchętniej poprosiłby kogoś, żeby żył za niego. Taki jest bie(d)rny. Zamiast działać, nasz mały chłopiec zgania wszystko na los i jest niczym porzucona chorągiewka targana przez wichry, również namiętności. Bo mimo, że jest zakochany w swojej niesamowitej nieznajomej, nie przeszkadza mu to w kontaktach z innymi dziewczętami. Mniej lub bardziej intymnych. Oczywiście nie mogło i tutaj zabraknąć tragedii w tle. Śmierć ojca, kiepskie relacje z matką to tylko początek. Choć te ostatnie cudownie ulegają naprawie. Słodko.

Książka jest słaba i nieatrakcyjna. Pomysł owszem, był ciekawy- wydanie dwóch książek, z których każda opowiada tę samą historię, ale z innym narratorem. Przy jej wykonaniu zabrało jednak czegoś. Iskry, ikry, czy talentu? 
Chciałam napisać „oceńcie sami”, ale szkoda czasu na tę lekturę.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:


Za udostępnienie książki dziękuję wydawnictwu: