sobota, 28 marca 2015

O tym, jak skrzynki po jabłkach stały się regałem.

Zachciało nam się regału. No dobrze, tak naprawdę to mi się go zachciało- Pinteresty, Zszywki i inne Netowe tablice aż puchną od rewelacyjnych skrzynkowych aranżacji. Pozieleniałam z zazdrości i przekabaciłam Pana G, żebyśmy sami tymi ręcyma stworzyli najpiękniejszy i najbardziej nasz mebel :) Oto on!



 Jak zrobić regał ze skrzynek po jabłkach?

Potrzebne są:
  • główne bohaterki- skrzynki, oczywiście używane, u nas sztuk 12
  • papier ścierny lub szlifierka
  • farba akrylowa metal-drewno
  • gąbka kuchenna
  • kawałek szmatki 
  • wkręty+ wkrętarka lub wiertarka i śrubokręt
  • klej do drewna szybkowiążący w tubce
  • kątownik
  • listewki x2
Koszt:
  • skrzynki - znów nam się poszczęściło:)
  • farba akrylowa- ok 23zł puszka x 2=46 zł
  • listewka surowa x2 - 3zł x 2=6zł
  • klej do drewna- 21zł
  • kątownik- 0,80zł ( zniżka pracownicza :D)
  • wkręty - 0,70zł ( j.w.)

Do dzieła! 

Czynności, tak zwane wstępne, czyli szorowanie, szlifowanie, odpylanie znamy już aż za dobrze:) Potem szybkie malowanie, tym samym sposobem, co poprzednio
Każda skrzynka ma delikatnie inne wymiary, dlatego na początku zbudowaliśmy konstrukcję na sucho. Ustaliliśmy kolejność montowania skrzynek i zaznaczyliśmy, gdzie, który element trzeba dodatkowo potraktować papierem ściernym. A żeby nasza wieża była super stabilna, podkleiliśmy pierwszy rząd skrzynek listewkami.   

Nie prezentuje się tutaj najlepiej, ale zgońmy to na światło :)


Po ostatnich pociągnięciach papierem ściernym zabieramy się klejenie. Żeby mieć pewność, że klej dobrze chwyci, związywaliśmy klejone skrzynki linkami:) Gdy cała konstrukcja była sklejona, Pan G. w kilku miejscach zamocował wkręty, tak dla pewności. Potem już tylko przymocowanie regału kątownikiem do ściany, żeby całość nie spadła na głowę Naszemu Pełzakowi, i podklejenie filcem. Nie muszę chyba pisać, w jakim celu:)

Koszt całej zabawy: 75zł + nasz czas

Radość była  i jest  wielka :D
Niech żyje własna inicjatywa:)




czwartek, 26 marca 2015

Pitcairn, mała wyspa z wielkią tajemnicą.

Granica między dobrem a złem, wcześniej nieprzekraczalna, zostaje przekroczona. Przeobraża się ludzka natura <...> Jest wspólnota, są Chłopcy, ich zasady. Okazuje się, że to jedyne zasady, jakie dają poczucie bezpieczeństwa...Nie uchwycisz momentu, kiedy bierzesz je za swoje. Tracisz poprzednią tożsamość. <...> To pokazuje, jak względne jest to, co nazywamy ucywilizowaniem, i jak łatwo możemy stracić człowieczeństwo.

Pamiętam z dzieciństwa film przygodowy "Bunt na Bounty". Dzielni marynarze, pod wodzą młodego Mela Gibsona, mają dosyć surowego kapitana statku, wszczynają więc tytułowy bunt i obalają despotę. Wypuszczają kapitana w szalupie na otwarte morze, a sami wracają na Thaiti, gdzie zwabiają na pokład dwanaście kobiet i sześciu mężczyzn. Podnoszą kotwicę, uciekając przed pogonią i szukając swoich wysp szczęśliwych, by po wielu perypetiach trafić na bezludną wyspę, niczym Robinsonowie, i tam się osiedlić. Wyspa nazywa się Pitcairn, a potomkowie rebeliantów z  Bounty oraz porwanych Tahitańczyków żyją na niej do dziś. Ta historia wydarzyła się naprawdę.
Reportaż Macieja Wasilewskiego "Jutro przypłynie królowa" oprowadza nas po  wyspie, pokazując życie mieszkańców, chyba najbardziej zwartej komuny na świecie. Na pierwszy rzut oka to prawdziwie rajska wyspa, z piękną przyrodą, choć z mieszkańcami patrzącymi na przybysza jak na intruza. Ponoć Wasilewski skłamał, że jest antropologiem, by dostać się wyspę, inaczej by go nie przyjęli. W 2002 roku z wyspy został deportowany dziennikarz, a pewna reporterka usłyszała:" Powiesimy cię, jeśli źle o nas napiszesz". Skąd ta wrogość? Przecież mieszkają tutaj ludzie, tacy jak wszędzie; mają rodziny, pracują, chodzą do kościoła lub nie. Każdy zna każdego na pamięć, mieszka tutaj 46 osób, więc nie jest to trudne, a między mieszkańcami istnieją starannie tkane przez lata sieci zależności. Lepiej nie mieć długu wdzięczności wobec nikogo, bo nigdy nie wiadomo, kiedy, i co gorsza, w jaki sposób ktoś od nas zażąda jego spłaty. Wyspa jest klaustrofobicznie mała, powierzchnia 4,5 km² to niewiele, by swobodnie żyć. To jeszcze mniej, by schronić się  przed oprawcami. A przecież mieszkają tutaj ludzie, tacy jak wszędzie; budują domy, drogi, obejrzą film, czasami się kłócą, rzadziej śmieją, zwłaszcza dziewczynki. Małe dziewczynki nie są na wyspie bezpieczne. Na dziewczynki się tutaj poluje, jak na gekony, i gwałci. Gwałcą sąsiedzi, koledzy, wujkowie, przyjaciele ojca. A wszyscy przez lata pielęgnują ciszę. Wasilewski powoli wprowadza czytelnika, który spodziewa się wyspiarskiej beztroski i szczęścia, do gęstego od przemocy świata. Opisuje dramat dziewczynek i kobiet skrupulatnie, ale nienachalnie. Prowadzi nas przez codzienne życie, chowanie się na drzewach przed sąsiadem, przez paniczny strach, który wywoływany jest warkotem motoru. Dalej brniemy przez rozprawy sądowe, mniej lub bardziej przekłamane. Przez wyrok na kilka lat odsiadki, przez budowę na wyspie więzienia,  które murują sami skazani. Więzienie, z którego często wychodzą, bo trzeba dach naprawić, kawałek drogi dobudować, iść na pogrzeb sąsiada. Parodia. Wiadomo zresztą, że kiedyś z tego psuedowięzienia wrócą. Pojawią się przed chatą na nowo wujkowie, sąsiedzi... Grozy dodaje informacja, że 43% mężczyzn na wyspie wykorzystuje seksualnie nieletnich. Trzeba się ukrywać prawie przed każdym dorosłym mężczyzną.
Jednak  Pitcairn to nie tylko wieloletni dramat mieszkanek wyspy. To również arcyciekawostka biologiczna. Jak to możliwe, że w populacji z taką małą pulą genową nadal rodzą się tylko zdrowe dzieci i jak to jest, że na wyspie nie ma ani jednej osoby z niepełnosprawnością. Czy gwałty to przejaw choroby psychicznej, czy tylko wieloletnia bezkarność? Pitcairn to także rewelacja etnograficzna, może wykorzystywanie nieletnich to coś w rodzaju dziwacznej kultury, której ludzie reszty świata nie zrozumieją?  Zresztą Świat ma większe problemy niż gwałty dzieci w jakimś dzikim, malutkim punkcie na mapie. Nie ruszajmy tego, nie rozdrapujmy. To nie nasza sprawa. Do tego wielka niechęć, wręcz nienawiść do Wielkiej Brytanii, której to zamorskim terytorium jest opisywana wyspa. Większość mieszkańców nie znosi Korony Brytyjskiej, nie przeszkadza im to jednak w otrzymywaniu od niej pensji, korzystaniu z opłacanego przez nią ubezpieczenia. 
Nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam na stronę wyspy. Przyjaźnie do nas machają młodzi ludzie z banera "Repopulation". Znalazłam tu trochę historii wyspy, jest również zakładka turystyka i zdjęcie szyldu "Witamy na Pitcairn". Sielanka. Wyspiarze sprzedają miód i coś, co zakrawa na nadmorski kicz- pocztówki i karty do gry ze zdjęciami wyspy. O! Jeśli chcesz możesz zostać mieszkańcem wyspy, wystarczy wypełnić formularz i czekać na pozytywną odpowiedź.Chętnie przyjmą pielęgniarki, ale z książki wiem, że najchętniej te, które odbyły szkolenie z rozpoznawania ofiar gwałtu.

"Jutro przypłynie królowa" porusza kilka tematów, powiązanych ze sobą w sieci zależności, a całość jest tak zgrabnie napisana, że trudno jest ją streścić. Warto natomiast przeczytać. 

Kolejna książka Wydawnictwa Czarne, którą mogę polecić.
Książka zrecenzowana w ramach wyzwania Książkowe podróże u Ines

czwartek, 19 marca 2015

O tym, jak skrzynka po jabłkach stała się pojemnikiem na zabawki.

Odłożyłam książkę, żeby pochwalić się małym projektem. Projekt- to brzmi dumnie, a tak naprawdę to pierwsze niepewne kroczki w meblowym DIY lub po polsku  ZRÓB TO SAM NICZYM ADAM SŁODOWY ;) Jako, że ilość pluszaków, gumiaków i wszelakich plastików panny A. rośnie szybko, szybciej, najszybciej, nie wystarcza już upychanie ich na półkach. A że jestem rozkochana w skrzynkach drewnianych, nie było wyboru. Szybka wyprawa po kółeczka, farbę i do roboty!

Jak zrobić skrzynkę na zabawki ?

wtorek, 17 marca 2015

"Dzika droga" Oj, Cheryl!

Przypominają ludzi, którzy utyskują na to, że w życiu do niczego nie doszli. Nie dopuszczają do siebie myśli, że może byłoby inaczej, gdyby zdecydowali się choć raz w życiu wyjść z domu. 

Te dwa zdania Szymona Hołowni  towarzyszyły mi przez większość książki. Bardzo celne, dla mnie ważne, bo chyba każdy w swoim życiu ma taki etap, że musi coś zmienić, ruszyć z miejsca. "Dzika droga"- główna bohaterka projektu, o którym pisałam wcześniej tu, dotarła do mnie i szykuje się do wyruszenia w kolejną podróż:) Czas na wrażenia, ale najpierw foto projektowe.

niedziela, 15 marca 2015

Wiosenne porządki

Uff! Obiecuję, że to już ostatnia zmiana szablonu na blogu. Kończę etap codziennego "upiększania", a raczej udziwniania i poszukiwania idealnego wyglądu bloga. Po ściągnięciu kilku gotowych szablonów, z których każdy pozostawiał wiele do życzenia w kwestii funkcjonalności, odpuściłam. Może i są piękne, ale grzebanie w html i moja irytacja z tym związana nie są tego warte. Niech żyje prostota obsługi! Teraz jest czytelnie, nienachalnie i przejrzyście.Czego chcieć więcej? Póki co, niczego. Tak trzymaj, Sylwia! :)

czwartek, 12 marca 2015

"Dzika droga"- już jest!

Tadam! Ogłaszam, że dotarła do mnie "Dzika droga"! Pierwsze wrażenie- ktoś, pewnie Ania:), mocno się postarał:) Książka jest poprzetykana zdjęciami stron "Dzikiej drogi" z jej pierwszej edycji z dopiskami i zaznaczeniami dziewczyn. Zapowiada się wyśmienicie! Teraz muszę tylko wydłużyć dobę i podzielić moje skrawki wolnego czasu między "Dziką" a "Księgami Jakubowymi". Trzymam kciuki sama za siebie:)

wtorek, 10 marca 2015

"Księgi Jakubowe"

"Ksiąg" się nie czyta. Płynie się poprzez zdania kunsztowne, dopracowane w każdym detalu. Wdycha się zapachy przypraw, pomieszczeń, potraw, książek. Delektuje się metaforami, starannymi opisami i pięknie skrojonymi zdaniami. Zamyśla się, duma, analizuje. Opycha się wiedzą. 


Nie da się jej przeczytać na jednym oddechu. Za obszerna jest na to i za trudna. Trzeba się nad nią pochylić w skupieniu, zaangażować. Wymaga od czytającego pełnej uwagi; oprowadza po mentalności, obyczajowości, religii i codzienności podolskiej w połowie XVIII wieku. "Księgi Jakubowe" w moim odczuciu mogłyby zostać kolejną epopeją narodową, napisaną z większym rozmachem i rozmysłem. Niestety na ten zaszczytny tytuł są zbyt obiektywne, nie idealizują Polaków, nie pokrzepiają serc. Nachylają się nad Polską wielokulturową, w której bardziej lub mniej  zgodnie współistniały trzy religie: chrześcijaństwo, islam i judaizm. Opowiadają niesamowitą historię Jakuba Franka. Przebogata powieść. Prawdziwa uczta dla duszy!

wtorek, 3 marca 2015

"Dzika droga" znów w drodze:)

Bookcrossing nad Wisłą, czyli projekt Ani Matysiak "Przeczytaj i podaj dalej...". Jakiś czas temu wpadłam na trop projektu i postanowiłam wziąć w nim udział. O całej akcji możecie poczytać tutaj, jest wątek przygodowy- książka wytrwale odwiedza kolejne osoby i wątek kryminalny. Znalazła się bowiem..a co! nie bójmy się tego słowa- łajza, która książki oddać nie chce. Trudno. Ania zadbała o wznowienie projektu i dzika droga "Dzikiej drogi" trwa. Teraz ta pierwsza, i  mam nadzieję, nie ostatnia książka z projektu, wędruje do mnie:) Czekam! I napiszę więcej, nie czytałam żadnej recenzji tej pozycji, żeby podejść do niej na czysto, bez zawieszania zbyt wysokiej poprzeczki oczekiwań. Nie chcę, by wyobrażenia oraz wszystkie achy i ochy przysłoniły mi moje własne wrażenia. Chętnych do przeczytania książki proszę o zostawienie info u mnie lub u Ani-  pomysłodawczyni na blogu :)

poniedziałek, 2 marca 2015

Dzidzia. A tak cenię Chutnik!

 Wyjaśniło się! Macierzyństwo ma negatywny wpływ na komórki mózgowe! Mama przewija dziecko, tuli, lula, hula, a niepostrzeżenie intelekt siada. Zdolności czytania ze zrozumieniem maleją... Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że to kolejna książka Chutnik, której do końca nie mogę pojąć ciasnym, matczynym umysłem? Przede wszystkim powieść jest nierówna. Podobnie jak "Cwaniary", "Dzidzia" zapowiada się bardzo zachęcająco. Powstanie warszawskie widziane oczami matek, które nie godzą się na wysyłanie dzieci do walki. Matki siedzą jak kury na swoich dzieciach w schronach i tylko by powstania kończyły. Dosyć tej krwi, przestańcie się bić jeden z drugim, na obiad ale już! Wytargam za ucho generała z majorem, a te dziesięciolatki z torbami listonoszy na ramieniu to do aresztu domowego na tydzień zamknę. Niech no tylko który mi się zza barykady wychyli, niech no spróbuje! Zaraz go szmatą  przez łeb, zaraz mu palcem pogrożę i do kąta wyślę. A w raz z nim dowódców, co mi musztrują dzieciaki takie małe. Sylwia Chutnik obnaża patriotyczną obłudę. My, wykształceni, inteligentni ludzie potępiamy udział dzieci w wojnach, w konfliktach zbrojnych. Armie dziecięce są dla nas czym nieludzkim i okrutnym, czymś, co absolutnie nie powinno mieć miejsca. Ci sami my z lubością wspominamy heroizm dzieci walczących w powstaniu. Pachnie hipokryzją, prawda? Dalej jednak autorka zmienia tor i lądujemy w mieszkaniu matki wychowującej niepełnosprawne dziecko. Myśl przewodnia, kalectwo dziecka jako kara za grzechy własnej babki. Ktoś chyba podpierał się Starym Testamentem... Wyznania matki, która chciałaby czasem porzucić chore dziecko, by normalnie, żyć, a jednocześnie chce w przy nim trwać. Potem walka o odebrane dziecko. Historia warta opowiedzenia, ale napisana tak niespójnie, porwanymi zdaniami i obrzydliwymi opisami fizjologii, że ociera się o grafomanię. Bardzo ciężko się przez nią przedrzeć. Pani Chutnik, po raz drugi się zawiodłam. Czekam na coś na miarę "Kieszonkowego atlasu kobiet" i "Mama ma zawsze racje". Może się doczekam.


niedziela, 1 marca 2015

Link na dziś

Dziś link. Nie reklamowy, ale do wywiadu z autorem "Dziewczyn wyklętych" Szymonem Nowakiem. Książka o walczących Polkach, która brzmi jak polska odpowiedź na Wojna nie ma w sobie nic kobiety
Zatem, do czytania! Wywiad