środa, 30 marca 2016

Miodowy blok rysunkowy i Księżniczki- zeszyty zadań


"Miodowy blok rysunkowy" to raczej zeszyt różnorodnych zadań, a nie zwykły blok. Kolorowanki te zwyczajne i według kodu, wycinanki, łączenie punktów, szukanie detali to tylko część atrakcji, które czekają w środku na małe rączki. Młodsze dzieci ćwiczą szlaczki i malowanie odciskami palców, trochę starsze mogą oddać się projektowaniu słoików na przetwory. A na odwrocie kartek znajdują się ciekawostki z życia pszczół i pszczelarzy, które potrafią zaskoczyć również dorosłego i dodatkowo uatrakcyjniają całość. Każda strona jest wyśmienitą wycieczką do świata pracowitych pszczół. 



Drugi z zeszytu zadań jest zdecydowanie bardziej dziewczyński. 



W Stubarwnym Zamku mieszka dziewięć rozbrykanych księżniczek o osobliwych imionach: Fiorella, Mella, Zorella, Stella, Nella, dobrze, że w tym gronie udziwnionych imion znalazła się również swojska Jagódka. Zabawa zaczyna się w momencie, gdy z Zamczyska znikają wszystkie kolory, a siostry muszą je odnaleźć. Razem z księżniczki przystępujemy zatem do poszukiwań, kolorujemy, szukamy zagubionych rzeczy na rysunku i pokonujemy labirynty. Jestem pewna, że małe dziewczynki z wielkim zapałem będą kolorować sukienki sióstr i marzyć o tym, by samą być choć przez chwilę taką małą księżniczką mieszkającą w zamku. Zaletą tego "Księżniczek" jest moc atrakcji w środku oraz sztywna podkładka, dzięki której blok sprawdza się również w warunkach podwórkowych. Minusem jest kiepska, w mojej opinii, kreska, ale na szczęście ciekawe zadania przyćmiewają ten drobny mankament.




piątek, 18 marca 2016

Kazimierzu, skąd ta forsa?


  "Kazimierzu, skąd ta forsa?" to druga po "Mieszko, ty wikingu" wycieczka historyczna Grażyny Bąkiewicz. Obie książki  z serii "Ale historia..." mają zbliżony układ graficzny; tekst jest urozmaicany komiksem i rysunkami, co sprawia, że czyta się je z przyjemnością i dużo zapamiętuje. Wypełnione po brzegi ciekawostkami, napisane lekko i interesująco, tak powinny wyglądać książki historyczne dla młodzieży. 

  Tym razem klasa profesora Cebuli, wędrując po średniowiecznych miastach, ma za zadanie sprawdzić, jakie źródła finansowania dla swoich inwestycji miał król Kazimierz Wielki, czyli skąd wziął forsę na nowe zamki, mury obronne i inne cuda techniki XIX wieku. Autorka stawia kilka hipotez, łącznie z próbami alchemicznymi, ale nie wskazuje właściwej. Potrafi jednak dać taką wskazówkę, że pobudza do samodzielnego myślenia i szukania odpowiedzi w innych źródłach. Gdyby tak wyglądały moje lekcje historii, nie czytałabym na nich ukradkiem książek, zdecydowanie niehistorycznych.  "Kazimierzu, skąd ta forsa?" kipi wiedzą podaną tak przyjemnie, że nie sposób z niej nie skorzystać. Z książki dowiemy się, dlaczego trutka na szczury była na wagę złota, jak wyglądała edukacja dziewczynek w XIX wieku, dlaczego w miastach unosił się niemiłosierny fetor, a farbowane ubrania moczono w moczu.  

  I jeszcze słów kilka o samym Wielkim Kaziku. Biedaczysko nie doczekał się syna z prawego łoża, mimo że miał aż cztery żony. Dzieci ze związków pozamałżeńskich trudno zliczyć, nie bez powodu Kazimierz Wielki nazwany został donżuanem i kolekcjonerem kobiet. Ponoć, co jakiś czas  targały nim wyrzutami sumienia za własne złe prowadzenie się i wtedy fundował kolejny kościół. I kolejny. I jeszcze jeden. Można by pracę napisać o wpływie romansów króla na rozwój budowli sakralnych w Polsce za jego panowania. Tych smaczków dowiedziałam się jednak już  z innych źródeł, Bąkiewicz tylko delikatnie wspomniała, że lubił flirty z dwórkami i słusznie, to przecież książka dla  młodzieży. Skoro jednak ta niepozorna książka zachęciła mnie do szperania i poszerzania wiedzy o Kaziku, to z pewnością zachęci i dzieciaki. A to byłby wielki sukces tej książki.


Książka przeczytana w ramach wyzwań:

                                       "W 200 książek dookoła świata"
                                                "Celuj w zdanie"


wtorek, 15 marca 2016

Upadek Jerycha. Artur Lundkvist


Kolejny staruszek wygrzebany z bibliotecznej półki. Okładka nie zachęca do bliższego kontaktu z książką, dziwaczne ryciny nawiązują co prawda do treści, ale zdecydowanie nie grzeszą urodą. Zaintrygowały mnie jednak na tyle, że postanowiłam sprawdzić, kto takie brzydactwa stworzył, a przy okazji przeczytałam całość. "Upadek Jerycha" to trzy krótkie opowiadania, zebrane w cieniutki tomik; historia o zdobyciu Jerycha, drastyczna bajka o drwalu oraz sceny z życia człowieka, który twierdził, że jest Bogiem. Największe wrażenie zrobił na mnie tytułowy "Upadek Jerycha", parafraza biblijnej opowieści o podboju miasta przez Jozuego. Lundkvist soczyście opisuje zdobycie Jerycha. Trup ściele się gęsto, przerażeni mieszkańcy próbują uciekać przed Izraelitami, bydło tratuje ludzi uciekając w popłochu, a matki tulą niemowlęta i błagają oprawców o litość. Nikt z napadniętych, poza rodziną ladacznicy Rachab i nią samą, nie przeżywa tej napaści. Smutna to opowieść o zwycięstwie, porażce i zdradzie. Gdy porówna się ją z opisem biblijnym, oba teksty skłaniają mocno do myślenia i rodzą pytania, choćby to, dlaczego ktoś, kto zdradza swoich współbratymców jest za to wynagradzany i żyje bezpiecznie u obcych. Dlaczego wspomina się z dumą nierządnicę Rachab, która ukryła szpiegów? Być może bez jej ingerencji miasto by ocalało, a wraz z nim wiele żyć. 


Z kolei "Mała kobietka i dużo dzieci" to brutalna historia miłosna drwala i tancerki brzucha o filigranowych kształtach. Zakochują się w sobie, mieszkają w lesie i tak się dziwnie składa, że mała kobietka co roku wydaje na świat kolejne bliźniaki. Przez lata dwoją się i troją, równie mali jak ich matka. Aż pewnego dnia, gdy drwal wraca po pracy do domu, wpada w ich zasadzkę. Związują go mocno i zabijają, zadając niezliczoną ilość małych, ostrych ciosów. Jaki morał płynie z tego opowiadania trudno pojąć. Nie warto mieć licznej gromadki pociech? Nie można zaniedbywać relacji ze swoimi dziećmi, bo to się kończy tragicznie? A może to dzieci mszczą się za to, że ich matka przerwała swoją karierę tancerki w obwoźnym teatrze? Jest to możliwe, że autor miał wyjątkowo abstrakcyjne poczucie humoru, a my głowimy się nad drugim i trzecim dnem tej historyjki.

Czy warto było czytać ten tomik? Zdecydowanie lepsze książki czekają na nas na bibliotecznych półkach, ale warto, dla tytułwego "Upadku Jerycha".

Książka przeczytana w ramach wyzwań:


                       "Grunt to okładka"                            



"Celuj w zdanie"
Sylwia wyzywa

czwartek, 10 marca 2016

Tracy Hogg. Język dwulatka, czyli grunt to okładka


Mam przed sobą "Język dwulatka" słynnej "zaklinaczki dzieci". Swoim podejściem do ich wychowania, Hogg wielkie grono zwolenników, choć oczywiście znaleźli się i tacy, którzy twierdzą, że "Tracy chrzani bez sensu". Ja mam mieszane uczucia, ale nie to jest dziś clou sprawy. Dodam, że konkretnie trzymam w ręku wydanie z 2003 roku, co jest bardzo istotne, ponieważ tym razem nie skupię się na treści książki, ale na jej okładce. Od razu wyjaśniam, nie piętnuję słabszych okładek dla rozrywki oraz nie interesuję się w niestosowny sposób ciałami dzieci. Mimo to, coś zakłuło mnie w oczy. Spójrzcie uważnie. Niby nic takiego, ale robi się trochę niesmacznie. Zastanawiam się, dlaczego właśnie to zdjęcie dziewczynki powędrowało na okładkę? Pewnie czas gonił, rynek czekał i ktoś nie zauważył, że jest coś nie tak z fotografią. Na pewno tak właśnie było, ale niesmak pozostaje. A wisienką na okładce jest zdanie "moja mama mnie rozumie". W takim razie, gdzie jest tata? Chyba, że tata to jakiś tępy typ, który swojej żony nie potrafi rozumieć, a co dopiero dziecka. Dobrze, że sam potrafi buty zasznurować, biedaczek. Co ciekawe, Weltbild wydawało poradnik z niefortunną okładką aż do roku 2011, dopiero kolejne wydanie, tym razem Świata Książki z 2012 roku poprawiło ją. Od razu lepiej prawda? Dziecko wygląda godniej i "Moi rodzice mnie rozumieją"- rodzina w komplecie. Taką zmianę na lepsze, to ja rozumiem!


książki dla dzieci
źródło

Książka przeczytana w ramach:

                                                "W 200 książek dookoła świata"
                                                "Celuj w zdanie"

wtorek, 8 marca 2016

Flecista. Halldór Kiljan Laxness


Poszukując czegoś rodem z Islandii, znalazłam tego staruszka. Wydany w Polsce w 1957 roku, zdecydowanie wygląda na swoje lata i jest miłą odmianą od pachnących nowością książek, które często u mnie goszczą. "Flecista" to zbiór najlepszych i najważniejszych opowiadań Halldóra Kiljana Laxnessa. Urodzony w 1904 roku w Reykjaviku, Laxness, to wybitny pisarz znany przede wszystkim z "Dzwonu Islandii", trylogii historycznej, za którą w 1955 roku otrzymał nagrodę Nobla.


Opowiadania we "Fleciście" dotykają różnych tematów, ale wszystkie stworzone są w podobnym klimacie trochę sennym, zmysłowym, poruszającym. Każdemu z nich towarzyszy pewna nieuchwytna głębia, która sprawia, że przeczytane, zostają w czytelniku na dłużej. Zwłaszcza te przygnębiające. Pomimo sędziwego wieku, opowiadania nadal są aktualne. Przecież pojmowanie miłości, wierności jest (lub powinno być) takie same, jak przed laty. Emocje się nie starzeją. Teraz tak samo się oszukuje, tęskni i żałuje. I wspomina. Przyjemnie było zanurzyć się w opowiadania z początku ubiegłego wieku, z ich surowością, odrobiną magii i wdziękiem. Nie wszystkie mnie urzekły, część przeczytałam bez zaangażowania. Za to inne sprawiły, że ukradkiem ocierałam łzy i w duchu gratulowałam sobie (jakby to było moją zasługą), że urodziłam się w dobrych, mimo wszystko zasobnych czasach. 

Książka przeczytana w ramach wyzwań:
 


czwartek, 3 marca 2016

Potwory i spółka, czyli Mała encyklopedia domowych potworów



To nie jest wyjątkowo niesmaczna wycieczka polityczna, ale spójrzcie sami na rysunek:


Jakie były Wasze pierwsze skojarzenia? Mi się przypomniał film o dwójce bliźniaków, którzy chcieli ukraść księżyc!

Po przeczytaniu Małej encyklopedii domowych potworów wiem, kto stoi za moim obijaniem się o futrynę drzwi i bolesnym zahaczaniem kolanem o łóżko. Zwykle obwiniałam o to mój astygmatyzm, ale teraz już wiem! To nie krzesło wybiega mi naprzeciw, żebym się o nie tradycyjnie potknęła. To on!  ŁUBUDU, czyli potwór od zastawiania zasadzek.
Jeśli jesteście ciekawi jakie potwory ukrywają się u was w domach, ta książka was nie zawiedzie. Wyjaśnia jakie stwory karmią się naszym złym zachowaniem i przyzwyczajeniami. Kto nieświadomie hoduje Telemaniaka, a które dziecię dzieli się swoim mlekiem z Wyjcem Zmorowatym. A może ktoś z was trzyma w kieszeni Gadułę niepoprawną, która żywi się plotkami, w każdej postaci: na ciepło, na zimno, na słodko i pikantnie, odgrzewanymi i wyssanymi prosto z brudnego palca. Moi ulubieńcy to trio Tumiwisistów, mam wrażenie, że mieszkają ze mną od zawsze, a co gorsza, wcale mi nie zależy, żeby je wymeldować. 

źródło
Autor "Małej encyklopedii domowych potworów" miał świetny pomysł, opisy potworaków są ciekawe, zabawne i niejednemu dziecku (oraz dorosłemu) dadzą do myślenia. Zdecydowanie słabą stroną  tej książki są ilustracje. Powinny ją zdobić, dodawać smaczku, a tutaj wypadają kiepsko. 


Książka przeczytana w ramach wyzwań:

Sylwia wyzywa

wtorek, 1 marca 2016

Podsumowanie lutowego Celowania oraz hasło na marzec




W lutym przeczytałyśmy 11 książek, byle tak dalej:) I byle do wiosny! Właśnie skończyłam odśnieżać. Taka niespodzianka na pierwszy dzień marca!

Uczestnicy:    

Przeczytane książki:


"Niechciana"  Barbara Kosmowska


"Czarny Łabędź" Rafael Sabatini


"Emma i ja"  Elizabeth Flock 

"Droga do domu. O prawdziwym skarbie Karkonoszy i Gór Izerskich " Przemysław Żuchowski

"Hollywood"  Charles Bukowski

"Tu i teraz" Ann Bashares

"Motyl" Lisa Genova 

"19 razy Katherine" John Green 

"Złe dziewczyny nie umierają" Katie Alender


"W bagnie" Arnaldur Indridason



Hasło na marzec: piękno 
Więcej o samym wyzwaniu TU