Dotychczas tytułowa wyspa kojarzyła mi się z tylko piosenką
"Na plażach Zanzibaru" i miejscem urodzenia Freddiego Mercury, a teraz mogę do tego woreczka dołożyć książkę Doroty Katende. Napiszę od razu- to nie jest wielka literatura i myślę, że wcale nie stara się nią być. Ot, opisanie pogoni za marzeniami. Historia, która zaczęła się w warszawskim antykwariacie przy "Pożegnaniu z Afryką" Karen Blixen, a zakończenie ma właśnie na plaży Zanzibaru. Troszkę patetycznie autorka tłumaczy, że czytając "Pożegnanie"
zrozumiałam, że niektórzy ludzie rodzą się z Afryką w sercu. Ale należą do tego gatunku tylko ci, którzy sami z bezgranicznym zdumieniem odkrywają pewnego dnia, że to odpowiedź na ich ból, codzienną udrękę i wszystkie niespełnione nadzieje. Naiwne? Tak. Ale czapki z głów czytelnicy, bo pani Dorota, matka trójki dzieci, postanowiła sięgnąć po swoje marzenie i odwiedzić Czarny Ląd. Ha! I dopięła swego. Nie dość, że kilka razy przyjechała do Afryki, to w końcu w niej się osiedliła i założyła tam własne biuro podróży. To jest przedsiębiorczość! Wracając do samej książki, to takie proste, niewymagające czytadło. Nie mogę się powstrzymać od komentarza, że autorka mistrzynią pióra nie jest- oto próbka jej tekstu:
Zanzibar nazywam rajem na ziemi, bo czuję się tam, jakbym była w raju. Prawa, że brzmi, jak fragment wypracowania ucznia szkoły podstawowej? To, co w książce przypadło mi bardzo do gustu, to oprawa graficzna. Strony stylizowane na dziennik odkrywcy plus piękne zdjęcia dodają uroku książce. A może mają też odwracać uwagę od treści? To taka drobna uszczypliwość z mojej strony. Dodam, że całość świetnie się komponuje z lenistwem niedzielnym, gdy ma się chętkę na coś nieskomplikowanego w odbiorze. O!
Jeśli jednak ktoś ma ochotę na lekturę o Afryce w pięknym stylu chwyćcie za Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd Kazimierza Nowaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz